piątek, 5 lipca 2013

trzynaście: jesteś szczęśliwy?




Jeden uśmiech może sprawić, że poczujesz się wartościowym człowiekiem, może złagodzić twój ból, ukoić smutek. Może cię uleczyć, wskazać drogę ku jasności. Może dać ci życie.
Więc uśmiechaj się dalej, bo tak bardzo potrzeba mi twojego uśmiechu.
Nie mogę oderwać oczu od tęczówek Freitaga. To dziwne, nowe uczucie pozwala mi skupić się tylko na Richardzie i sobie, zupełnie jakby prawdziwy, brutalny świat nie istniał. Przez kilka minut mogę znajdować się w idylli, utopii, wyśnionym śnie. I mimo, że wciąż jestem przestraszona, och strach jest część mnie, to łatwiej mi to znieść, gdy mam przy sobie kogoś, kto chce mnie chronić, kogoś, kto ujrzał we wraku, jakim byłam, osobę do kochania, do otaczania jej ciepłem i troską. Kto odkopał gruz i znalazł wciąż bijące serce.
- Masz śmieszne oczy. – Śmieję się, przesuwając opuszkami po jego gładkich, kształtnie zarysowanych policzkach. – Ni to brązowe, ni to zielone.
- Lubię na ciebie patrzeć, gdy jesteś taka pełna fascynacji. Jakbyś wszystko widziała i przeżywała po raz pierwszy.
- Bo tak jest. – Chwytam jego dłonie, nie przestając się uśmiechać. Nie noszę maski, moja radość jest całkowicie szczera. Z jednej strony czuję, że wychodzę na prostą, ale z drugiej… Czy ktoś z takimi doświadczeniami jak ja zasługuje na szczęście? Może dla mnie zarezerwowany jest wyłącznie ból?
- Iris? Masz jakieś wieści od Karla? – Richard wyrywa mnie z zamyślenia. Patrzę się na niego nieprzytomnie, czekając aż dotrze do mnie sens jego słów.
Wzdycham, robiąc kilka kroków w tył. Brunet oplata swoje dłonie wokół moich nadgarstków trochę tak, jakby bał się, że mogę przed nim uciec. A ja już przecież skończyłam z ucieczką.
- Postanowili trochę od siebie odpocząć, cokolwiek to znaczy. Wiesz, naprawdę się o niego martwię. O nich.
- Spokojnie, przejdą przez to.
- A co jeśli nie?
- Iris, im na sobie naprawdę zależy.
-  W takim razie skończą jak Romeo i Julia. Dlaczego matce Rity tak bardzo przeszkadza to, że Karl jest skoczkiem i dlaczego Rita wierzy w jej zdanie?
- Wiesz, skoczków często nie ma w domu.
Otwieram szeroko oczy. Zapomniałam, całkowicie zapomniałam.
Brutalna rzeczywistość próbuje przerwać beztroskie, surrealistyczne chwile.
Ogień w sercu gaśnie.
- Spokojnie, nie panikuj. – Richard przytula mnie do siebie, jedna jego ręka gładzi mnie po włosach. – Jestem przy tobie, nawet, gdy mnie fizycznie przy tobie nie ma. Zresztą jesteś silną dziewczyną, pamiętaj.
- To przez to nie wyszło ci z Caroline. – Stwierdzam, podnosząc na niego oczy.
Brunet wydaje się być zmęczony.
- Słuchaj, podróżowanie po świecie nikomu nie ułatwia związków, a Caro… ona nie znosiła być sama. Samotna. Pod skorupą twardej, nieco sarkastycznej dziewczyny kryła się bardzo niepewna siebie osoba, potrzebująca ciągłego zainteresowania, ludzi wokół siebie. Nie byłem w stanie jej pomóc.
- Nie jesteś supermenem. – Mówię, zaciskając w palcach kawałek jego koszuli. – Nie uratujesz wszystkich.
- Teraz liczysz się dla mnie tylko ty. – chłopak zanurza twarz w moich włosach. – Pragnę jedynie byś przestała się bać i byś była szczęśliwa.
- Jestem na dobrej drodze. – Przymykam oczy, zachłannie wdychając jego zapach.
Szczęście nigdy nie było bliższe.

Siedzimy na dachu jakiegoś nieużytkowanego budynku, w miejscu, gdzie pewnie nie powinno nas być i wpatrujemy się w granatowe niebo, gęsto usiane gwiazdami. Czerwiec to jeszcze nie pora na spadające gwiazdy, ale ostatnie tygodnie nauczyły mnie, że małe cuda się zdarzają, że warto nigdy nie tracić nadziei i wierzyć w lepsze.
Jest ciepło jak na czerwcową noc przystało. I bardzo cicho, słychać jedynie nasze oddechy. Monachium pogrążyło się w spokojnym śnie.
- W piątek koncert Clueso, pamiętasz? – Richard bawi się moimi włosami i robi to tak naturalnie, jakby w życiu nie zajmował się niczym innym.
- Taa…
- Iris, posłuchaj. Wiem, co sobie teraz myślisz, ale skoro otworzyłaś się na mnie, to teraz czas byś otworzyła się na innych. Zresztą, będę cały czas przy tobie.
- Właściwie to trochę ekscytujące. Ciekawi mnie jak się będę czuła w takim tłumie.
Richard uśmiecha się, po czym całuje mnie w czubek głowy.
- Jestem z ciebie dumny.
Też się uśmiecha, gdy uświadamiam sobie, jakie ostatnio poczyniłam postępy. To jest bardziej satysfakcjonujące niż jakiekolwiek trofeum czy tytuł. Powoli wygrywam z własnymi fobiami.
Zalega niekrępująca cisza. Opieram się wygodniej o Freitaga i wsłuchuję się w jego spokojny oddech, w cichy tupot serca. Brunet mocniej mnie obejmuje, jego ramiona są jak tarcza.
Zaczynam myśleć o naszym byciu razem, o tym, jakie to musi być dziwne dla wszystkich innych. Wujostwo i Karl są tym zachwyceni, dla nich to znak, potwierdzenie, że w końcu prawdziwie i bezsprzecznie porzuciłam swoją skorupę i wygnałam wszystkie lęki. Ale ja obawiam się, że Richard jest jakimiś substytutem pustki, że jestem silna, bo mam go przy sobie, a jeśli go zabraknie to znowu się rozsypię. Bo co jeśli on mnie spaja, trzyma wszystkie kawałki mnie na właściwym miejscu? Co jeśli nie umiem bez niego funkcjonować? Co ze mną będzie, gdy Freitag ruszy w skoczne tournée? Przecież nie mogę pojechać z nim.
Pytanie czy ja go kocham czy po prostu potrzebuję do nierozsypania się?
Czy ja w ogóle potrafię jeszcze kochać?
Może tworzę jakiś pieprzony, toksyczny związek, bo uroiło mi się, że nam obojgu na sobie zależy, a w rzeczywistości potrzebuję Freitaga, by wierzyć, że jeszcze jestem komuś potrzebna. Może uzależniłam się od niego tak jak kiedyś uzależniłam się od odrętwienia i obojętności?
- Wiesz – skoczek przerywa natłok moich myśli, jego przyjemny zapach rozprasza czarne plamy. Które pojawiły się na moim sercu. – Czasami mam wrażenie, że cierpimy po to, aby potem świadomiej i pełniej doświadczać szczęścia, abyśmy umieli je docenić i, w razie niebezpieczeństwa, potrafili o nie zawalczyć.
- Jesteś szczęśliwy? – Pytam, czując na sobie jego ciepły oddech. Gęsia skórka pokrywa mi ramiona.
- Chyba tak.
Nie ma pytanie „A ty?”, bo Richard tak jak ja, wie, że nie umiałabym odpowiedzieć na to pytanie. Bo czy ten dziwny stan bez ciągłego smutku i depresji to już szczęście czy zaledwie preludium, jakaś zapowiedź? Chociaż z drugiej strony, może poranione istoty nie znają innego szczęścia, może ich szczęście okalane jest wiecznym strachem, myślą, że znowu coś pójdzie nie tak, że wydarzy się coś złego. Może już tak bardzo jestem przywiązana do złych wydarzeń, że nie jestem w stanie czuć się jeszcze szczęśliwiej i jeszcze lżej, bo podświadomie wiem, że nie zasługuję na lepsze samopoczucie?
Może już nigdy nie zasmakuję pełnowymiarowego szczęścia?
Ściskam dłonie Freitaga, jakby były moją ostatnią deską ratunku.
- Wyciągnąłeś mnie z ciemności, Richardzie Freitag. – Szepczę.
W tej samej chwili jasna smuga przecina niebo. Do głowy przychodzi mi tylko jedno życzenie.
Chcę być prawdziwe szczęśliwa.
*****
już bliżej do końca niż dalej :>