Jeden uśmiech może sprawić, że
poczujesz się wartościowym człowiekiem, może złagodzić twój ból, ukoić smutek.
Może cię uleczyć, wskazać drogę ku jasności. Może dać ci życie.
Więc
uśmiechaj się dalej, bo tak bardzo potrzeba mi twojego uśmiechu.
Nie mogę oderwać oczu od tęczówek
Freitaga. To dziwne, nowe uczucie pozwala mi skupić się tylko na Richardzie i
sobie, zupełnie jakby prawdziwy, brutalny świat nie istniał. Przez kilka minut
mogę znajdować się w idylli, utopii, wyśnionym śnie. I mimo, że wciąż jestem
przestraszona, och strach jest część mnie, to łatwiej mi to znieść, gdy mam
przy sobie kogoś, kto chce mnie chronić, kogoś, kto ujrzał we wraku, jakim
byłam, osobę do kochania, do otaczania jej ciepłem i troską. Kto odkopał gruz i
znalazł wciąż bijące serce.
- Masz śmieszne oczy. – Śmieję
się, przesuwając opuszkami po jego gładkich, kształtnie zarysowanych
policzkach. – Ni to brązowe, ni to zielone.
- Lubię na ciebie patrzeć, gdy
jesteś taka pełna fascynacji. Jakbyś wszystko widziała i przeżywała po raz pierwszy.
- Bo tak jest. – Chwytam jego
dłonie, nie przestając się uśmiechać. Nie noszę maski, moja radość jest
całkowicie szczera. Z jednej strony czuję, że wychodzę na prostą, ale z
drugiej… Czy ktoś z takimi doświadczeniami jak ja zasługuje na szczęście? Może
dla mnie zarezerwowany jest wyłącznie ból?
- Iris? Masz jakieś wieści od
Karla? – Richard wyrywa mnie z zamyślenia. Patrzę się na niego nieprzytomnie,
czekając aż dotrze do mnie sens jego słów.
Wzdycham, robiąc kilka kroków w
tył. Brunet oplata swoje dłonie wokół moich nadgarstków trochę tak, jakby bał
się, że mogę przed nim uciec. A ja już przecież skończyłam z ucieczką.
- Postanowili trochę od siebie
odpocząć, cokolwiek to znaczy. Wiesz, naprawdę się o niego martwię. O nich.
- Spokojnie, przejdą przez to.
- A co jeśli nie?
- Iris, im na sobie naprawdę
zależy.
-
W takim razie skończą jak Romeo i Julia. Dlaczego matce Rity tak bardzo
przeszkadza to, że Karl jest skoczkiem i dlaczego Rita wierzy w jej zdanie?
- Wiesz, skoczków często nie ma w
domu.
Otwieram szeroko oczy.
Zapomniałam, całkowicie zapomniałam.
Brutalna rzeczywistość próbuje
przerwać beztroskie, surrealistyczne chwile.
Ogień w sercu gaśnie.
- Spokojnie, nie panikuj. –
Richard przytula mnie do siebie, jedna jego ręka gładzi mnie po włosach. –
Jestem przy tobie, nawet, gdy mnie fizycznie przy tobie nie ma. Zresztą jesteś
silną dziewczyną, pamiętaj.
- To przez to nie wyszło ci z
Caroline. – Stwierdzam, podnosząc na niego oczy.
Brunet wydaje się być zmęczony.
- Słuchaj, podróżowanie po świecie
nikomu nie ułatwia związków, a Caro… ona nie znosiła być sama. Samotna. Pod
skorupą twardej, nieco sarkastycznej dziewczyny kryła się bardzo niepewna
siebie osoba, potrzebująca ciągłego zainteresowania, ludzi wokół siebie. Nie
byłem w stanie jej pomóc.
- Nie jesteś supermenem. – Mówię,
zaciskając w palcach kawałek jego koszuli. – Nie uratujesz wszystkich.
- Teraz liczysz się dla mnie
tylko ty. – chłopak zanurza twarz w moich włosach. – Pragnę jedynie byś
przestała się bać i byś była szczęśliwa.
- Jestem na dobrej drodze. –
Przymykam oczy, zachłannie wdychając jego zapach.
Szczęście nigdy nie było bliższe.
Siedzimy na dachu jakiegoś
nieużytkowanego budynku, w miejscu, gdzie pewnie nie powinno nas być i
wpatrujemy się w granatowe niebo, gęsto usiane gwiazdami. Czerwiec to jeszcze
nie pora na spadające gwiazdy, ale ostatnie tygodnie nauczyły mnie, że małe
cuda się zdarzają, że warto nigdy nie tracić nadziei i wierzyć w lepsze.
Jest ciepło jak na czerwcową noc
przystało. I bardzo cicho, słychać jedynie nasze oddechy. Monachium pogrążyło
się w spokojnym śnie.
- W piątek koncert Clueso,
pamiętasz? – Richard bawi się moimi włosami i robi to tak naturalnie, jakby w
życiu nie zajmował się niczym innym.
- Taa…
- Iris, posłuchaj. Wiem, co sobie
teraz myślisz, ale skoro otworzyłaś się na mnie, to teraz czas byś otworzyła
się na innych. Zresztą, będę cały czas przy tobie.
-
Właściwie to trochę ekscytujące. Ciekawi mnie jak się będę czuła w takim
tłumie.
Richard
uśmiecha się, po czym całuje mnie w czubek głowy.
-
Jestem z ciebie dumny.
Też
się uśmiecha, gdy uświadamiam sobie, jakie ostatnio poczyniłam postępy. To jest
bardziej satysfakcjonujące niż jakiekolwiek trofeum czy tytuł. Powoli wygrywam z
własnymi fobiami.
Zalega
niekrępująca cisza. Opieram się wygodniej o Freitaga i wsłuchuję się w jego
spokojny oddech, w cichy tupot serca. Brunet mocniej mnie obejmuje, jego
ramiona są jak tarcza.
Zaczynam
myśleć o naszym byciu razem, o tym, jakie to musi być dziwne dla wszystkich
innych. Wujostwo i Karl są tym zachwyceni, dla nich to znak, potwierdzenie, że
w końcu prawdziwie i bezsprzecznie porzuciłam swoją skorupę i wygnałam
wszystkie lęki. Ale ja obawiam się, że Richard jest jakimiś substytutem pustki,
że jestem silna, bo mam go przy sobie, a jeśli go zabraknie to znowu się
rozsypię. Bo co jeśli on mnie spaja, trzyma wszystkie kawałki mnie na właściwym
miejscu? Co jeśli nie umiem bez niego funkcjonować? Co ze mną będzie, gdy
Freitag ruszy w skoczne tournée? Przecież nie mogę pojechać z nim.
Pytanie
czy ja go kocham czy po prostu potrzebuję do nierozsypania się?
Czy ja
w ogóle potrafię jeszcze kochać?
Może
tworzę jakiś pieprzony, toksyczny związek, bo uroiło mi się, że nam obojgu na
sobie zależy, a w rzeczywistości potrzebuję Freitaga, by wierzyć, że jeszcze
jestem komuś potrzebna. Może uzależniłam się od niego tak jak kiedyś
uzależniłam się od odrętwienia i obojętności?
-
Wiesz – skoczek przerywa natłok moich myśli, jego przyjemny zapach rozprasza
czarne plamy. Które pojawiły się na moim sercu. – Czasami mam wrażenie, że cierpimy
po to, aby potem świadomiej i pełniej doświadczać szczęścia, abyśmy umieli je
docenić i, w razie niebezpieczeństwa, potrafili o nie zawalczyć.
-
Jesteś szczęśliwy? – Pytam, czując na sobie jego ciepły oddech. Gęsia skórka
pokrywa mi ramiona.
-
Chyba tak.
Nie ma
pytanie „A ty?”, bo Richard tak jak ja, wie, że nie umiałabym odpowiedzieć na
to pytanie. Bo czy ten dziwny stan bez ciągłego smutku i depresji to już
szczęście czy zaledwie preludium, jakaś zapowiedź? Chociaż z drugiej strony,
może poranione istoty nie znają innego szczęścia, może ich szczęście okalane
jest wiecznym strachem, myślą, że znowu coś pójdzie nie tak, że wydarzy się coś
złego. Może już tak bardzo jestem przywiązana do złych wydarzeń, że nie jestem
w stanie czuć się jeszcze szczęśliwiej i jeszcze lżej, bo podświadomie wiem, że
nie zasługuję na lepsze samopoczucie?
Może
już nigdy nie zasmakuję pełnowymiarowego szczęścia?
Ściskam
dłonie Freitaga, jakby były moją ostatnią deską ratunku.
-
Wyciągnąłeś mnie z ciemności, Richardzie Freitag. – Szepczę.
W tej
samej chwili jasna smuga przecina niebo. Do głowy przychodzi mi tylko jedno
życzenie.
Chcę być prawdziwe szczęśliwa.
*****
już bliżej do końca niż dalej :>