poniedziałek, 29 lipca 2013

epilog: koniec zawsze jest początkiem



                               {marcin spenner - iris (cover)}

Kiedy rozstałem się z Caro, moje życie na jakiś sposób się skończyło. Może było to nieco naiwne, ale liczyłem, że to właśnie z nią spędzę swoje życie. To nie była wielka miłość, teraz to widzę, to było bardziej przywiązanie i wygoda, myśl że tak właśnie wygląda dobry i solidny związek.
Kilka tygodni po zerwaniu z Caroline, odwiedziłem swoją babcię. Zwierzyłem jej się ze swoich problemów, bo zawsze czułem, że mogę jej zaufać. Po wszystkim spojrzała na mnie tymi swoimi oczami, które już wiele widziały i ściskając moją dłoń, powiedziała:
- Koniec zawsze jest początkiem.
Zrozumiałem te słowa, gdy ujrzałem Ciebie, Iris.
Może to banalne, ale tak właśnie było. Tylko proszę, nie myl tego z miłością od pierwszego wejrzenia. Szczerze wątpię, czy ona istnieje.
W każdym bądź razie, nawet nie wiesz, jaki jestem wdzięczny Karlowi za to, że wtedy Cię przyprowadził.
Nie rozumiem tego, ale w tamtej chwili poczułem, że zmienisz moje życie. Byłem jednocześnie zafascynowany i zauroczony Tobą. Stałaś przed moimi drzwiami z tak niepewną miną i z tak przerażonymi oczami, że wiedziałem, iż nie umiałbym już o Tobie zapomnieć. Kompleks Supermana, tak to później nazwałaś. I wiesz co? Chyba miałaś rację.
W dodatku jesteś piękna. Wiem, że tego nie dostrzegasz, ale jesteś wyjątkowo piękna, zarówno zewnętrznie jak i wewnętrznie. Tylko tak jak róża, uzbroiłaś się w kolce. Chroniły Cię przed uczuciami, przed zapełnieniem Twojej pustki. Cieszę się, że udało mi się przedrzeć przez Twój pancerz, bo istota, do której dotarłem, bezpowrotnie skradła mi serce.
I się w Tobie zakochałem. Po prostu.
Kiedy? Nie wiem. Może podczas tej osobliwej ciszy, kiedy pogrążeni we własnych myślach, jakoś się do siebie zbliżaliśmy. Może wtedy, gdy połączyła nas piosenka Goo Goo Dolls. A może, gdy zbywałaś pijanego Horlachera albo, gdy z paniką w oczach wysłuchiwałaś jego bezsensownych żartów.
Ale czy to ważne kiedy? To po prostu się stało i już.
Byłem przerażony, kiedy zniknęłaś. Jakaś część mnie od samego początku czuła, że uciekłaś, że moje "kocham Cię" i nasza wspólna noc Cię przerosły. Dzwoniłem do Ciebie, ale zostawiłaś u mnie telefon. Bałem się o Ciebie, tak bardzo się o Ciebie bałem. Nigdy do końca cię nie rozgryzłem, przerażało mnie to ciemne oblicze Twojej duszy i obawiałem się, że tym razem mogłaś je dopuścić do głosu i kierować się według jego impulsów.
Bałem się, że straciłem Ciebie na zawsze.
Dlatego musiałam zaczęć Cię szukać jak najszybciej.
Pierwsze, co zrobiłem to zadzwoniłem do osoby, która najlepiej Cię zna, czyli do Karla, jednocześnie biegając po Monachium i zaglądając w nasze ulubione miejsca.
W końcu zrozumieliśmy, że jesteś w Stuttgardzie.
Najgorsze było to, że obaj mogliśmy przyjechać tam dopiero następnego dnia - Geiger miał z Oberstdorfu słabe połączenia.
Uwierz mi, owe dwadzieścia cztery godziny były najgorszym czasem w moim życiu. Perspektywa utraty Ciebie doprowadzała mnie do furii; mój ból niemal przybierał formę bólu fizycznego. Byłem gotów zrobić wszystko, byleś tylko odnalazła się cała i zdrowa.
Karl miał przeczucie, zupełnie jakby był z Tobą mentalnie połączony, i na dworcu w Stuttgardzie zaczął wypytywać o Ciebie ludzi. Jakaś starsza pani powiedziała, że widziała Ciebie, kiedy na pobliskim przystanku wysiadła z autobusu.
Pobiegliśmy, ile sił w nogach.
I Cię znaleźliśmy.
Chyba jeszcze nigdy nie czułem takiej ulgi, jak wtedy. Mój świat został uratowany, Ty byłaś na powrót bezpieczna, znowu w moich ramionach.
Teraz wracamy pociągiem do Monachium. Śpisz wtulona w moje ciało. Wyglądasz bezbronnie i krucho, tak, jakby silniejszy podmuch wiatru mógłby zrobić Ci krzywdę. Ale tak nie będzie. Jesteś silna. Poza tym, ja na to nie pozwolę, będę Cię zawsze chronić, obiecuję.
Gdy patrzę na Ciebie, na Twoje długie, ciemnobrązowe włosy, kształtnie zarysowane policzki, jasnomalinowe usta i spokojne powieki teraz zakrywające twoje piękne, głębokie, niespotykanie ciemnoniebieskie oczy, rozumiem, czym jest miłość i wiem, że temu, co było między mną a Caro, jest daleko do tego, co czuję do Ciebie.
W końcu Cię spotkałem, swoją drugą połówkę, osobę, z którą chcę iść już do końca ziemskiej drogi.
Uśmiecham się, gładząc Cię po włosach.
- Nie pozwól odejść Ricie. - Mówię do Karla, nie odrywając od Ciebie oczów.
- Wiem. - Odpowiada twardo. - Będę o nią walczyć.
Uśmiecham się tym razem do niego. Wie, że jest, o co walczyć.
Wtedy Ty się poruszasz i podnosisz głowę. Patrzysz na mnie sennie tymi swoimi niezwykłymi oczami i delikatnie ściskasz moją dłoń. Twój uśmiech rozświetla cały przedział.
- Też Cię kocham. - szepczesz z najsłodszym uśmiechem.
I już wiem, że cokolwiek, by się nie działo, będzie dobrze, póki tylko będziemy razem. Ty i ja.


And I’d give up forever to touch you
’cause I know that you feel me somehow
You’re the closest to heaven that I’ll ever be
And I don’t want to go home right now

And all I can taste is this moment
And all I can breathe is your life
Goo Goo Dolls - Iris

 
 
KONIEC

*****


"iris" wyśpiewana przez m.spennera, asdfghjkl;, nie spotkałam się z piękniejszym coverem tego utowru (sorry sam kelly).
a co do pożegnań, misiaczki moje najdroższe, dziękuję, że byłyście tutaj, że sprawiłyście, że uwierzyłam w moc swojego pisania i że ma ono sens. dziękuję, za Wasze piękne komentarze, jesteście najlepsze, pamiętajcie.
naked--heart może nie do końca wyszło tak, jak chciałam, ale nawet jestem z niego dumna. nie jest chyba tak bardzo beznadziejne, nie? :D
teraz znajdziecie mnie na du-bleibst i achtung--achtung. a co będzie dalej, zobaczymy.
jeszcze raz dziękuję, całują Was w wasze wirtualne policzki i mocno ściskam. Kocham <3



czwartek, 25 lipca 2013

szesnaście: wojowniczka

                                                    {birdy - skinny love}

Budzi mnie jakiś dźwięk, jakby tłuczonego szkła.
Z trudem otwieram oczy. Tępy ból rozsadza mi głowę, a pieczenie w gardle jest nie do wytrzymania. Powoli podnoszę się do pozycji siedzącej, krzywiąc się przy tym z wręcz nieludzkiego bólu, po czym rozglądam się po niedużym pokoju. Przez otwarte drzwi wpada snop przyćmionego światła. Zakładam bluzę i buty, i kieruję się do kuchni. Pani Schulz nachyla się nad mężem, pieczołowicie owijając bandaż wokół jego dłoni. Oczy pana Schulza są rozbiegane i świecą się jak latarki. Gdy jego zmęczony wzrok pada na mnie, twarz przecina mu grymas złości. Bełkocze coś pod nosem, po czym, jak się domyślam, zamroczony alkoholem zasypia przy kuchennym stole.
- Iris, złotko. - Pani Schulz odwraca się do mnie. Jej twarz jest zmęczona i zrezygnowana. Tak musi wyglądać człowiek, który sięga dna i nie ma nikogo, kto mógłby pomóc mu się od niego odbić.
Ja znalazłam takiego człowieka, ludzi.
A potem od nich uciekłam.
- Tak?
- Chyba będzie lepiej, jeśli już pójdziesz. Mój stary nie lubi gości. - Wzdycha, z odrazą patrząc się na męża.
Kiwam głową. W głębi ducha cieszę się, że udało mi się wydostać z takiego życia, z tego piekła i przeklinam siebie za dobrowolny powrót.
Sięgam po swoją torbę, która leży obok rozbitej szklanki,  po czym prostuję się i posyłam byłej sąsiadce niepewny, stłamszony uśmiech.
- Dziękuję pani.
Rysy kobiety łagodnieją.
- Miło było cię znowu zobaczyć, dziecino. Ale, tak na przyszłość, już tu nie wracaj. Dobrze wiesz, jak łatwo znaleźć się w tym świecie i jak o wiele trudniej jest się z niego wydostać. Noo... Może chcesz trochę wody? Jesteś strasznie blada.
Pięć minut później wychodzę na szarą ulicę. Jest coś przed szóstą, mimo to jest ciemno. Chmury nadal wiszą nad Stuttgartem gotowe zatopić go strugami deszczu. Bez celu włóczę się po mieście. Pozwalam by zalały mnie myśli, które blokowałam przez ostatni wieczór.
Kilkanaście minut później decyzja jest tylko jedna: wracam do Monachium.
A potem jakoś to będzie, jakoś odnajdę się w nowym, jasnym świecie, wśród nowych uczuć i priorytetów.
Dworzec powoli zapełnia się ludźmi. Mam szczęście, pociąg do Monachium odjeżdża za pół godziny. Szukam portfela w torbie, ale go nie  znajduję. Drżącymi palcami przeszukuję również kieszenie, ale tutaj także nic. Zaczynam panikować.
Okradli mnie.
Znajduję jakąś ławkę i wybucham płaczem. Robi mi się zimno, jestem głodna, ból niemal rozsadza moją głowę. A mnie nie stać na nic. Ani na herbatę, ani na tabletkę, ani na bilet do domu.
Do domu.
Dom jest tam, gdzie serce twoje.

Obejmuję nogi rękami i kładę głowę na kolanach. Drżę. Płaczę. Z trudem łapię oddech.
Zostanę tutaj.
Zalewa mnie fala nowego bólu, jakby niefizycznego. Pochodzi gdzieś z klatki piersiowej, jest o wiele silniejszy niż ból głowy i ma podłoże psychiczne, emocjonalne.
Po kilkunastu minutach wykończona płaczem, jedynie cicho szlocham, pozwalając umysłowi zabrać mnie z dala od tego miejsca.
Ciemność walczy z jasnością.
Ból ze szczęściem.
Pustka z uczuciem.
Nienawiść z miłością.
Strach. Strach jest asem, ze wszystkimi wygrywa i mocno obejmuje mnie swoimi upiornie lodowatymi ramionami.
Przy Richardzie przestałam się bać i nauczyłam się jak walczyć. Potrzebuję go. Chcę być przy nim, chować się w jego ramionach, czuć jego zapach. Nie, strach nie ze wszystkim wygrywa, jest coś znacznie silniejszego, coś, co góruje nad innymi uczuciami.
Miłość.
To strach zaprowadził mnie tutaj, do tego miejsca, tego pieprzonego Stuttgartu. To strach odpowiada za całe zło w moim życiu. Przez niego najpierw się zamknęłam w sobie, a potem, gdy już udało mi się otworzyć, uciekłam. To strach wszystko niszczy, nie miłość.
A ja głupia za późno to zrozumiałam.
Straciłam swoją miłość, zanim nauczyłam się ją poznawać.
Wychodzę przed dworzec i kieruję się na najbliższy przystanek. Deszcz miesza się z moimi łzami i znowu przesiąka przez moje ubranie. Ale nie czuję chłodu i wilgoci. Ani głodu czy bólu głowy. To już nawet nie jest pustka. To tylko złamane serce.
Serce, które sama sobie złamałam.
Jest źle, cholernie źle.
Siadam na przystanku, choć wiem, że nie wsiadnę do żadnego MKS-u. Autobusy co chwilę się zatrzymują, wsiadają i wysiadają z nich ludzie zadowoleni, przygnębieni, zakochani, zdenerwowani. Jakie ich twarze kryją historie?
Panikuję. Znowu. Nie wiem, co robić, moje nogi są za chwiejne bym mogła samodzielnie na nich stanąć, potrzebuję wsparcia, bez niego jestem za niestabilna i za niepewna.
Płaczę. Głośno. Znowu.
Serce wypycha z umysłu myśli i podsyła dobre wspomnienia.
Wśród tych kawałków życia słyszę głos, który brzmi jak zbawienie, mimo, że zabarwiony jest przerażeniem.
Znam ten głos.
Ktoś chwyta mnie w ramiona, jest tak rozkosznie ciepły. Otwieram oczy i widzę najmilsze na świecie zielono-brązowe tęczówki. Wspomnienia są piękne, ciepłe i przyjemne.
- Iris, słyszysz mnie? Powiedz, że z tobą wszystko w porządku, błagam.
- Co z nią?
- Nie wiem, wygląda na wykończoną.
- Iris, tylko nie zasypiaj.
Potrząsam głową, odpychając od siebie wszelkie obrazy, otwieram szerzej oczy i wysilam umysł.
Serce znowu mi pęka, tym razem ze szczęścia.
- Richard. Karl. Nie miałam pieniędzy na pociąg. Uratowaliście mnie.
Freitag uśmiecha się z ulgą i troską. Nigdy jeszcze żaden uśmiech nie był taki piękny.
- Jesteś już bezpieczna, wszystko będzie dobrze.
Odwzajemniam uśmiech i wtulam się w ciepłe ciało chłopaka. Nie wiem, jak mogłam chcieć od niego uciec, od wszystkiego, co mi podarował.
Jestem taka zmęczona, mimo to próbuję nie zamykać powiek.
- Przepraszam, jestem głupia.
Richard całuje mnie w czubek głowy. Wreszcie czuję się bezpiecznie.
- Nie jesteś głupia, po prostu jesteś wojowniczką. Zawsze nią byłaś, Iris Alsen.
*****
taki shit.następny pewnie dodam gdzieś wtorek/środa. znaczy, jeśli zdążę go napisać. a teraz hasam po kakao i lecimy z siódmym sezonem oth <3

piątek, 19 lipca 2013

piętnaście: paradoks

{daughter - medicine}

Jestem jedną, wielką sprzecznością, chodzącym paradoksem. Jednocześnie ufam i nie ufam, zbliżam się i oddalam. Pozwalam ponieść się szaleństwu, zatracić się w przyjemnym, fizycznym jak i psychicznym doznaniu, a potem uznaję to za błąd.
Błąd, który uświadamia mi, jaka miłość jest do bani.
Boję się do tego przyznać, przeraża mnie myśl, że jestem w stanie oddać komuś serce, zakochać się, na jakiś sposób stać się od kogoś zależna.
Ale czy nie było tak, że trwając w przekonaniu, że nie mogę na nikim całkowicie polegać, wciąż się od kogoś uzależniałam? Od Karla, Richarda...?
Pewnie tak było.
Mała, naiwna Iris.
Czas stanąć na własne nogi, zacząć żyć własnym życiem. Tylko jak?
Tak wiele pytań i żadnych odpowiedzi.
Richard.
STOP.
Richard. Richard. Richard.
Co w naszej relacji potoczyło się tak jak nie powinno? To, że za słabo go odtrącałam, czy to, że się w nim zakochałam?
Miłość. Niesmaczne słowo, brudne uczucie rujnujące człowieka, cały świat, który sobie wytworzył.
Naprawdę?
Opieram czoło o chłodną szybę i przymykam oczy. Widzę Richarda, jego spokojną, pogrążoną w śnie twarz, lekki uśmiech błądzący po ustach. Czuję ciepło promieniujące w każdej komórce mojego ciała, przyjemny ucisk w żołądku, szczęście. Pragnę zawsze mieć go przy sobie, codziennie pić z nim poranną kawę i w sklepie obok kupować bułki. Chcę by był tą osobą, która będzie chronić mnie przed koszmarami, która złapie mnie, zanim upadnę. Marzę, by prasować mu koszule, piec jego ulubione ciasteczka i trzymać go za rękę w trudnych chwilach. A przede wszystkim chcę by był szczęśliwy.
I wiem, że mogłabym nawet oddać za niego życie.
Kiedy siedziałam przy nim, podejmując kluczowe decyzje, zrozumiałam, że to co do niego czuję nie jest raniące, rujnujące i osłabiające. Wręcz przeciwnie, jest piękne, przyjemne i budujące.
Oraz przerażające. Przede wszystkim, przerażające.
Więc co z tą miłością jest nie tak?
Musiałam uciec, po prostu musiałam. Nie widziałam innego wyjścia. Nie chodzi tu o wstyd, czy zmieszanie. Ja się tylko boję. Boję się tego, co do niego czuję, przeraża mnie to. Bo tak naprawdę nie wiem, co to jest miłość i może nawet nie umiem kochać. Moje doświadczenia wyniesione z domu ocierają się o patologię. Widziałam jak miłość wyniszcza moją mamę i zastanawiałam się, dlaczego ona nie ucieka. Nie chcę skończyć tak jak ona, musiałam odejść.
Richard zrozumie.
Mam nadzieję.
Pociąg zatrzymuje się na stacji Stuttgart-Feuerbach. Ocieram policzki z łez i wychodzę na peron. Uśmiecham się gorzko do własnych myśli, wracam do początków.
Dzień jest dżdżysty i chłodne, szare chmury spowiły niebo i zawisły nisko nad miastem. Przez chwilę wpatruję się w deszczowe, pozbawione perspektyw niebo, po czym, walcząc z wciąż napływającymi do oczów łzami, kieruję się w stronę cmentarza. Z łatwością odnajduję grób matki, mimo, że byłam tutaj zaledwie jeden raz. Nagrobek jest skromny i zadbany, mama uśmiecha się do mnie z czarno-białej fotografii.
Znowu nie czuję niczego.
Siadam obok na błotnistej ziemi i w milczeniu wpatruję się w ponury krajobraz. Nie płaczę. Nie myślę. Zamykam się w pustce i wracam do swojego bezpiecznego, wąskiego świata, gdzie wiem, że nikt mnie nie zrani.
Nie wytrzymuję tam długo.
Już poznałam smak przyjaźni i bezinteresownej troski, już mam do czego tęsknić. Jedyne czego pragnę to ciepła Richardowych ramion.
Więc co ja tutaj robię?
Jak już mówiłam, jestem paradoksem, walczą we mnie sprzeczne uczucia.
Całe popołudnie wałęsam się po pustych ulicach Stuttgartu. Jestem przemoczona i głodna, od natłoku myśli boli mnie głowa. To nie był dobry pomysł, by tu przyjechać, nie wiem, co mam robić dalej.
Bezmyślnie idę na ulicę, na której kiedyś mieszkałam. Jest i moja kamienica, obskurna, z odpadającym tynkiem. Wpatruję się w okno niegdyś mojego pokoju. Ktoś powiesił w nim kolorowe zasłonki, nadał barw temu szaremu, pozbawionemu radości pokoikowi.
- Iris? Iris, dzieciątko, to ty?
Odwracam się i posyłam powściągliwy uśmiech pani Schulz, mojej byłej sąsiadce. Kobieta przytula mnie mocno, jej oddech śmierdzi alkoholem i papierosami.
- Miło panią widzieć. - Mówię grzecznie, dostrzegając wszystkie piętna czasu na twarzy kobiety; minione miesiące nie były dla niej łaskawe.
- Może wejdziesz? Pogadamy sobie, złotko, opowiesz mi jak ci jest u twojego wujostwa. Wyglądali na porządnych, bogatych ludzi, więc pewnie masz teraz mnóstwo forsy, co złoteńko? - Schulz ciągnie mnie do swojego niewielkiego, zaniedbanego mieszkania. Jest dla mnie zaskakująco miła, w jej oczach nie widać już tej zgorzkniałości, co kiedyś. Wszyscy się czasem zmieniamy.
Kobieta daje mi suche ubranie do przebrania i częstuje ciepłą zupą. Trochę opowiadam jej o wujku i cioci, o Monachium i o tym, że jest mi trudno, ale daję radę.
Resztę historii upycham w najdalszych zakamarkach umysłu. Nie chcę już myśleć o Richardzie.
Znowu się rozpadam, głębokie pęknięcia ponownie zdobią moje serce.
- Pewnie przyjechałaś na grób mamy, co? Nawet nie wiesz jak mi jej szkoda, taka paskudna śmierć. Ale przynajmniej jest jej teraz lepiej niż było tutaj, przy tym bydlaku. - Kobieta kręci głową, po czym z szafki wyjmuje jakąś butelkę. - Napijesz się, złotko, rumu?
Mam zamiar pokręcić przecząco głową, ale ostatecznie pozwalam byłej sąsiadce nalać mi do szklanki trochę trunku. Jeśli jest coś, co może mnie na chwilę uleczyć to zapomnienie, coś co mnie znieczuli i wydrze z mojego serca bolące drzazgi.
Nawet jeśli będzie działać przez pięć minut.
*****
wordpad sucks.
i taki tam niewiele wnoszący rozdział, ale jakże istotny.
+ reklama forever: Rut, Richard, inne ludziki i wakacje nad Zatoką Meklemburską reaaktywacja -> du-bleibst.blogspot.com czyżby mój come back się nie udał? :c

o Boże, zaczęłam tęsknić za Wisłą, tak źle, tak niedobrze, zabierz mnie ktoś na lgp.

niedziela, 14 lipca 2013

czternaście: zabierz mnie do chicago




Nie mogę odnaleźć się w tłumie; ludzie napierają na mnie z każdej strony, kopią, szturchają łokciami, ciągną za włosy. Brakuje mi powietrza, czuję się jakby coś wokół mnie wciągnęło cały tlen. Jest gorąco i duszno, ledwo utrzymuję równowagę.
Ale jest Clueso, jego intensywnie niebieskie oczy wpatrzone w tłum, śpiew wypływający z gardła, łączący serca.
sie träumt von Chicago, von Chicago.
Są ręce fanów wyrzucone w górę, zgodnie kiwające się na boki.
Jest ich wspólnie ziszczające się marzenie, wspólnie osiągnięty cel, tak samo uradowane serca.
sie nimmt dich mit nach Chicago, nach Chicago.
I jest Richard, jego dłoń cały czas ściskająca moją, jego ciało chroniące mnie przed rozentuzjazmowanym tłumem, przed całkowitym zgubieniem się w plątaninie kończyn. Jest uśmiech dodający otuchy i oczy, w których można zapomnieć o bólu.
Jest Chicago, wyśniona kraina, gdzie przez chwilę nie ma smutku i łez.
Po koncercie idziemy do mieszkania Richarda. Włączam płytę Clueso, Freitag otwiera czerwone wino. Przełamuję się i kosztuję trunku, jego słodko-ostry smak zalewa mi gardło i wywołuje delikatne, przyjemne pieczenie w przełyku.
- I co? Podobał ci się koncert? - Brunet siada obok mnie na sofie i splata swoje palce z moimi.
- Jeżeli by tak zapomnieć o napalonych fankach i siniakach na moim ciele, to tak. Clueso jest niesamowity i taki... klimatyczny.
Richard śmieje się radośnie, a na jego policzkach pojawiają się dołeczki. Puszcza moją dłoń i obejmuje mnie ramieniem.
Ładnie pachnie. Bezpieczeństwem. Stabilizacją. Zaufaniem. Jak dom moich dziadków, do którego przyjeżdżałam, jako mały brzdąc, gdy dziadkowie jeszcze żyli.
- Gdzie twój współlokator? - Pytam.
- Bastian? Pojechał do Düsseldorfu, zjazd rodzinny, czy coś.
- Prawie nigdy go nie ma, gdy przychodzę.
Skoczek całuje mnie w czubek głowy.
- Rozrywkowy chłopak.
- Aha.
Przez chwilę siedzimy w ciszy, jedynie Du bleibst cicho rozchodzi się po mieszkaniu, rozjaśniając każdy kąt. Uważnie wsłuchuję się w rytmiczny oddech Freitaga, w dźwięk, który wydaje mi się piękniejszy od wszystkich moich ulubionych piosenek. To wspaniałe uczucie nie trwa jednak długo, lęk brutalnie wchodzi do mojego serca i zatruwa dotąd przejrzyste myśli.
Bliskość może zranić, musisz się od niego odsunąć, mówi jakiś upiorny głos w mojej głowie.
- Myślisz jeszcze czasami o Caroline? - Nie wiem, skąd to pytanie pojawia się w moich myślach i zawisa między nami, zanim jeszcze zdążam go przemyśleć.
Richard na ułamek sekundy zamiera, jego mięśnie napinają się. Potem bierze głęboki wdech i zaczyna bawić się moimi włosami.
- Czasami. - Przyznaje. - Wiesz, przez długi czas była częścią mojego życia, nie umiem ot tak o niej zapomnieć, zwłaszcza, że wybrała nieodpowiednią drogę. A co?
- Nic... Tylko tak pytam.
- Teraz jesteś dla mnie tylko ty.
Ramiona Richarda mocniej mnie oplatają, jego ciepły oddech łaskocze mnie w policzek. To dziwne, ale przestaję czuć się bezpiecznie, głos wewnątrz mojej głowy zaczyna krzyczeć. Strach obezwładnia mnie, wyciska z moich płuc całe powietrze.
- Kocham cię, Iris. - Szepcze nieśmiało Richard.
Dwa słowa. Dwa słowa, na które panikuję i gwałtownie wyrywam się z jego objęć i staję na środku pokoju. Cała drżę, oczy wypełniają mi się łzami.
- Nie. Nie. Nie. - Powtarzam gorączkowo.
Zrobiłam to. Dopuściłam go za blisko, zrzuciłam przed nim pancerz i pokazałam mu swoje nagie, bezbronne serce. Pozwoliłam, by zaczęło mi na nim zależeć, bym poczuła do niego coś, co potem mnie zniszczy, zrzuci na samo dno. Muszę przestać. Muszę uciec. Muszę wyrzucić go ze swojego życia, wystawić przed sercem tabliczkę "Wstęp wzbroniony".
- Wiedziałem, że to za wcześnie. - Mruczy do siebie Freitag, po czym wstaje z sofy i zatrzymuje się na przeciwko mnie, odważnie patrząc mi się w oczy. - Iris, nie musisz ciągle walczyć. - Mówi miękko.
Jego palec na moim policzku, jego ciepły oddech tuż nad moim uchem, jego trzydzieści sześć i sześć stopni obok mnie. To za dużo, chcę uciec. Chcę przestać czuć dziki galop serca, nienaturalnie szybki puls. Nie chcę być od niego zależna, nie chcę być słaba.
Ale chcę być przy nim, chcę by mnie przytulił. Chcę, by mnie kochał, nie łamiąc mnie przy tym.
Chcę z powrotem umieć kochać.
- Możesz mi zaufać, Iris.
Odsuwam się od niego, nie panując nad łzami. Trzęsą mi się nogi, cała się trzęsę. Spadam.
- Nie umiem. – Mówię zdławionym głosem, znowu to robiąc, znowu się chroniąc, zamykając się, dystansując się.
Chcę się przed nim otworzyć, ofiarować mu swoje nagie, obdarte z osierdzia serce.
nie umiem.
- Nie bój się. – Jego łagodne spojrzenie płoszy mnie jeszcze bardziej. Spuszczam wzrok i zagryzam wargę. Nie chcę widzieć tego czegoś w jego oczach, to jest za niebezpieczne.
Nie wiem, czego chcę.
- Iris. – Delikatnie przygarnia mnie do siebie; przylegam do niego, zachłannie chłonąc drobinki jego ciepła i uczuć. Dobrze mi tutaj, w jego ramionach. Bezpiecznie. Statecznie. Zadziwiająco przyjemnie.
- Pomóż mi. – Szepczę bardzo cicho, właściwie tylko poruszam wargami. Ale on słyszy. Obejmuje mnie mocniej, subtelnie gładząc moje plecy. Zaczynam mu ufać.
- Będzie dobrze, obiecuję.
Poddaję się jego ciepłym ramionom, subtelnej nutce troski w głosie. Chcę zaryzykować, choć przez chwilę być zwyczajnym człowiekiem, młodą dziewczyną spragnioną miłości, czyjejś bliskości. Przestaję się bać Richarda, jego niebezpiecznie bliskiemu wzroku i na nowo zaczynam mu ufać, wchodzę przez drzwi, które dla mnie uchylił. Widzę jego serce, szczerość intencji, obietnicę. Odrzucam od siebie strach, łzy i ciemność. Otulam się jasnością.
Tak bardzo niestabilnie.
Zamykam mocno oczy i wspinam się na palce. Całuję go w usta, desperacko, mocno, zupełnie jakby był moją ostatnią deską ratunku. On odwzajemnia pocałunek, czuję na swoich plecach jego silne dłonie. Potrzebuję go teraz, potrzebuję by mnie uleczył, by mnie naprawił. Zachłannie błądzę palcami po jego włosach, twarzy, ramionach. Silne emocje rozsadzają moje wnętrze, wybuchają we mnie, rozświetlając moje spojrzenie niczym fajerwerki wystrzelone w ciemną, sylwestrową noc.
- Zabierz mnie do Chicago. Błagam, zabierz mnie z dala od tego wszystkiego. - Szepczę gorączkowo, ciężko dysząc.
Richard kiwa głową, obsypując mnie subtelnymi, ale jednocześnie namiętnymi pocałunkami.
Z wieży wypływa nowa melodia. Chicago.
Wiem jak skończy się ta noc i nie zamierzam temu zapobiec.
Co więcej chcę tego całą sobą.
ich komm nie mehr, ich bin in Chicago.
*****
czy dasz radę kochać mimo twych ran?
***** 
!@#$%^&*(), zapomniałam, że gdzieś wcześniej miałam wdupić prolog i musiałam do tego rozdziału. Poza tym wchodzę w kryzysową fazę, nie mam ani jednego słowa następnego rozdziału ;___;
robaczki moje kolorowe, słońca najjaśniejsze, pamiętacie jeszcze du-bleibst? bo od czasu do czasu nachodzi mnie myśl, by wrócić i dokończyć tą opowiastkę. więc możliwe, że wrzucę w najbliższym czasie jakiś rozdział i będę czekała na wasz odezw, co wy na to? :)
 

piątek, 5 lipca 2013

trzynaście: jesteś szczęśliwy?




Jeden uśmiech może sprawić, że poczujesz się wartościowym człowiekiem, może złagodzić twój ból, ukoić smutek. Może cię uleczyć, wskazać drogę ku jasności. Może dać ci życie.
Więc uśmiechaj się dalej, bo tak bardzo potrzeba mi twojego uśmiechu.
Nie mogę oderwać oczu od tęczówek Freitaga. To dziwne, nowe uczucie pozwala mi skupić się tylko na Richardzie i sobie, zupełnie jakby prawdziwy, brutalny świat nie istniał. Przez kilka minut mogę znajdować się w idylli, utopii, wyśnionym śnie. I mimo, że wciąż jestem przestraszona, och strach jest część mnie, to łatwiej mi to znieść, gdy mam przy sobie kogoś, kto chce mnie chronić, kogoś, kto ujrzał we wraku, jakim byłam, osobę do kochania, do otaczania jej ciepłem i troską. Kto odkopał gruz i znalazł wciąż bijące serce.
- Masz śmieszne oczy. – Śmieję się, przesuwając opuszkami po jego gładkich, kształtnie zarysowanych policzkach. – Ni to brązowe, ni to zielone.
- Lubię na ciebie patrzeć, gdy jesteś taka pełna fascynacji. Jakbyś wszystko widziała i przeżywała po raz pierwszy.
- Bo tak jest. – Chwytam jego dłonie, nie przestając się uśmiechać. Nie noszę maski, moja radość jest całkowicie szczera. Z jednej strony czuję, że wychodzę na prostą, ale z drugiej… Czy ktoś z takimi doświadczeniami jak ja zasługuje na szczęście? Może dla mnie zarezerwowany jest wyłącznie ból?
- Iris? Masz jakieś wieści od Karla? – Richard wyrywa mnie z zamyślenia. Patrzę się na niego nieprzytomnie, czekając aż dotrze do mnie sens jego słów.
Wzdycham, robiąc kilka kroków w tył. Brunet oplata swoje dłonie wokół moich nadgarstków trochę tak, jakby bał się, że mogę przed nim uciec. A ja już przecież skończyłam z ucieczką.
- Postanowili trochę od siebie odpocząć, cokolwiek to znaczy. Wiesz, naprawdę się o niego martwię. O nich.
- Spokojnie, przejdą przez to.
- A co jeśli nie?
- Iris, im na sobie naprawdę zależy.
-  W takim razie skończą jak Romeo i Julia. Dlaczego matce Rity tak bardzo przeszkadza to, że Karl jest skoczkiem i dlaczego Rita wierzy w jej zdanie?
- Wiesz, skoczków często nie ma w domu.
Otwieram szeroko oczy. Zapomniałam, całkowicie zapomniałam.
Brutalna rzeczywistość próbuje przerwać beztroskie, surrealistyczne chwile.
Ogień w sercu gaśnie.
- Spokojnie, nie panikuj. – Richard przytula mnie do siebie, jedna jego ręka gładzi mnie po włosach. – Jestem przy tobie, nawet, gdy mnie fizycznie przy tobie nie ma. Zresztą jesteś silną dziewczyną, pamiętaj.
- To przez to nie wyszło ci z Caroline. – Stwierdzam, podnosząc na niego oczy.
Brunet wydaje się być zmęczony.
- Słuchaj, podróżowanie po świecie nikomu nie ułatwia związków, a Caro… ona nie znosiła być sama. Samotna. Pod skorupą twardej, nieco sarkastycznej dziewczyny kryła się bardzo niepewna siebie osoba, potrzebująca ciągłego zainteresowania, ludzi wokół siebie. Nie byłem w stanie jej pomóc.
- Nie jesteś supermenem. – Mówię, zaciskając w palcach kawałek jego koszuli. – Nie uratujesz wszystkich.
- Teraz liczysz się dla mnie tylko ty. – chłopak zanurza twarz w moich włosach. – Pragnę jedynie byś przestała się bać i byś była szczęśliwa.
- Jestem na dobrej drodze. – Przymykam oczy, zachłannie wdychając jego zapach.
Szczęście nigdy nie było bliższe.

Siedzimy na dachu jakiegoś nieużytkowanego budynku, w miejscu, gdzie pewnie nie powinno nas być i wpatrujemy się w granatowe niebo, gęsto usiane gwiazdami. Czerwiec to jeszcze nie pora na spadające gwiazdy, ale ostatnie tygodnie nauczyły mnie, że małe cuda się zdarzają, że warto nigdy nie tracić nadziei i wierzyć w lepsze.
Jest ciepło jak na czerwcową noc przystało. I bardzo cicho, słychać jedynie nasze oddechy. Monachium pogrążyło się w spokojnym śnie.
- W piątek koncert Clueso, pamiętasz? – Richard bawi się moimi włosami i robi to tak naturalnie, jakby w życiu nie zajmował się niczym innym.
- Taa…
- Iris, posłuchaj. Wiem, co sobie teraz myślisz, ale skoro otworzyłaś się na mnie, to teraz czas byś otworzyła się na innych. Zresztą, będę cały czas przy tobie.
- Właściwie to trochę ekscytujące. Ciekawi mnie jak się będę czuła w takim tłumie.
Richard uśmiecha się, po czym całuje mnie w czubek głowy.
- Jestem z ciebie dumny.
Też się uśmiecha, gdy uświadamiam sobie, jakie ostatnio poczyniłam postępy. To jest bardziej satysfakcjonujące niż jakiekolwiek trofeum czy tytuł. Powoli wygrywam z własnymi fobiami.
Zalega niekrępująca cisza. Opieram się wygodniej o Freitaga i wsłuchuję się w jego spokojny oddech, w cichy tupot serca. Brunet mocniej mnie obejmuje, jego ramiona są jak tarcza.
Zaczynam myśleć o naszym byciu razem, o tym, jakie to musi być dziwne dla wszystkich innych. Wujostwo i Karl są tym zachwyceni, dla nich to znak, potwierdzenie, że w końcu prawdziwie i bezsprzecznie porzuciłam swoją skorupę i wygnałam wszystkie lęki. Ale ja obawiam się, że Richard jest jakimiś substytutem pustki, że jestem silna, bo mam go przy sobie, a jeśli go zabraknie to znowu się rozsypię. Bo co jeśli on mnie spaja, trzyma wszystkie kawałki mnie na właściwym miejscu? Co jeśli nie umiem bez niego funkcjonować? Co ze mną będzie, gdy Freitag ruszy w skoczne tournée? Przecież nie mogę pojechać z nim.
Pytanie czy ja go kocham czy po prostu potrzebuję do nierozsypania się?
Czy ja w ogóle potrafię jeszcze kochać?
Może tworzę jakiś pieprzony, toksyczny związek, bo uroiło mi się, że nam obojgu na sobie zależy, a w rzeczywistości potrzebuję Freitaga, by wierzyć, że jeszcze jestem komuś potrzebna. Może uzależniłam się od niego tak jak kiedyś uzależniłam się od odrętwienia i obojętności?
- Wiesz – skoczek przerywa natłok moich myśli, jego przyjemny zapach rozprasza czarne plamy. Które pojawiły się na moim sercu. – Czasami mam wrażenie, że cierpimy po to, aby potem świadomiej i pełniej doświadczać szczęścia, abyśmy umieli je docenić i, w razie niebezpieczeństwa, potrafili o nie zawalczyć.
- Jesteś szczęśliwy? – Pytam, czując na sobie jego ciepły oddech. Gęsia skórka pokrywa mi ramiona.
- Chyba tak.
Nie ma pytanie „A ty?”, bo Richard tak jak ja, wie, że nie umiałabym odpowiedzieć na to pytanie. Bo czy ten dziwny stan bez ciągłego smutku i depresji to już szczęście czy zaledwie preludium, jakaś zapowiedź? Chociaż z drugiej strony, może poranione istoty nie znają innego szczęścia, może ich szczęście okalane jest wiecznym strachem, myślą, że znowu coś pójdzie nie tak, że wydarzy się coś złego. Może już tak bardzo jestem przywiązana do złych wydarzeń, że nie jestem w stanie czuć się jeszcze szczęśliwiej i jeszcze lżej, bo podświadomie wiem, że nie zasługuję na lepsze samopoczucie?
Może już nigdy nie zasmakuję pełnowymiarowego szczęścia?
Ściskam dłonie Freitaga, jakby były moją ostatnią deską ratunku.
- Wyciągnąłeś mnie z ciemności, Richardzie Freitag. – Szepczę.
W tej samej chwili jasna smuga przecina niebo. Do głowy przychodzi mi tylko jedno życzenie.
Chcę być prawdziwe szczęśliwa.
*****
już bliżej do końca niż dalej :>