niedziela, 14 lipca 2013

czternaście: zabierz mnie do chicago




Nie mogę odnaleźć się w tłumie; ludzie napierają na mnie z każdej strony, kopią, szturchają łokciami, ciągną za włosy. Brakuje mi powietrza, czuję się jakby coś wokół mnie wciągnęło cały tlen. Jest gorąco i duszno, ledwo utrzymuję równowagę.
Ale jest Clueso, jego intensywnie niebieskie oczy wpatrzone w tłum, śpiew wypływający z gardła, łączący serca.
sie träumt von Chicago, von Chicago.
Są ręce fanów wyrzucone w górę, zgodnie kiwające się na boki.
Jest ich wspólnie ziszczające się marzenie, wspólnie osiągnięty cel, tak samo uradowane serca.
sie nimmt dich mit nach Chicago, nach Chicago.
I jest Richard, jego dłoń cały czas ściskająca moją, jego ciało chroniące mnie przed rozentuzjazmowanym tłumem, przed całkowitym zgubieniem się w plątaninie kończyn. Jest uśmiech dodający otuchy i oczy, w których można zapomnieć o bólu.
Jest Chicago, wyśniona kraina, gdzie przez chwilę nie ma smutku i łez.
Po koncercie idziemy do mieszkania Richarda. Włączam płytę Clueso, Freitag otwiera czerwone wino. Przełamuję się i kosztuję trunku, jego słodko-ostry smak zalewa mi gardło i wywołuje delikatne, przyjemne pieczenie w przełyku.
- I co? Podobał ci się koncert? - Brunet siada obok mnie na sofie i splata swoje palce z moimi.
- Jeżeli by tak zapomnieć o napalonych fankach i siniakach na moim ciele, to tak. Clueso jest niesamowity i taki... klimatyczny.
Richard śmieje się radośnie, a na jego policzkach pojawiają się dołeczki. Puszcza moją dłoń i obejmuje mnie ramieniem.
Ładnie pachnie. Bezpieczeństwem. Stabilizacją. Zaufaniem. Jak dom moich dziadków, do którego przyjeżdżałam, jako mały brzdąc, gdy dziadkowie jeszcze żyli.
- Gdzie twój współlokator? - Pytam.
- Bastian? Pojechał do Düsseldorfu, zjazd rodzinny, czy coś.
- Prawie nigdy go nie ma, gdy przychodzę.
Skoczek całuje mnie w czubek głowy.
- Rozrywkowy chłopak.
- Aha.
Przez chwilę siedzimy w ciszy, jedynie Du bleibst cicho rozchodzi się po mieszkaniu, rozjaśniając każdy kąt. Uważnie wsłuchuję się w rytmiczny oddech Freitaga, w dźwięk, który wydaje mi się piękniejszy od wszystkich moich ulubionych piosenek. To wspaniałe uczucie nie trwa jednak długo, lęk brutalnie wchodzi do mojego serca i zatruwa dotąd przejrzyste myśli.
Bliskość może zranić, musisz się od niego odsunąć, mówi jakiś upiorny głos w mojej głowie.
- Myślisz jeszcze czasami o Caroline? - Nie wiem, skąd to pytanie pojawia się w moich myślach i zawisa między nami, zanim jeszcze zdążam go przemyśleć.
Richard na ułamek sekundy zamiera, jego mięśnie napinają się. Potem bierze głęboki wdech i zaczyna bawić się moimi włosami.
- Czasami. - Przyznaje. - Wiesz, przez długi czas była częścią mojego życia, nie umiem ot tak o niej zapomnieć, zwłaszcza, że wybrała nieodpowiednią drogę. A co?
- Nic... Tylko tak pytam.
- Teraz jesteś dla mnie tylko ty.
Ramiona Richarda mocniej mnie oplatają, jego ciepły oddech łaskocze mnie w policzek. To dziwne, ale przestaję czuć się bezpiecznie, głos wewnątrz mojej głowy zaczyna krzyczeć. Strach obezwładnia mnie, wyciska z moich płuc całe powietrze.
- Kocham cię, Iris. - Szepcze nieśmiało Richard.
Dwa słowa. Dwa słowa, na które panikuję i gwałtownie wyrywam się z jego objęć i staję na środku pokoju. Cała drżę, oczy wypełniają mi się łzami.
- Nie. Nie. Nie. - Powtarzam gorączkowo.
Zrobiłam to. Dopuściłam go za blisko, zrzuciłam przed nim pancerz i pokazałam mu swoje nagie, bezbronne serce. Pozwoliłam, by zaczęło mi na nim zależeć, bym poczuła do niego coś, co potem mnie zniszczy, zrzuci na samo dno. Muszę przestać. Muszę uciec. Muszę wyrzucić go ze swojego życia, wystawić przed sercem tabliczkę "Wstęp wzbroniony".
- Wiedziałem, że to za wcześnie. - Mruczy do siebie Freitag, po czym wstaje z sofy i zatrzymuje się na przeciwko mnie, odważnie patrząc mi się w oczy. - Iris, nie musisz ciągle walczyć. - Mówi miękko.
Jego palec na moim policzku, jego ciepły oddech tuż nad moim uchem, jego trzydzieści sześć i sześć stopni obok mnie. To za dużo, chcę uciec. Chcę przestać czuć dziki galop serca, nienaturalnie szybki puls. Nie chcę być od niego zależna, nie chcę być słaba.
Ale chcę być przy nim, chcę by mnie przytulił. Chcę, by mnie kochał, nie łamiąc mnie przy tym.
Chcę z powrotem umieć kochać.
- Możesz mi zaufać, Iris.
Odsuwam się od niego, nie panując nad łzami. Trzęsą mi się nogi, cała się trzęsę. Spadam.
- Nie umiem. – Mówię zdławionym głosem, znowu to robiąc, znowu się chroniąc, zamykając się, dystansując się.
Chcę się przed nim otworzyć, ofiarować mu swoje nagie, obdarte z osierdzia serce.
nie umiem.
- Nie bój się. – Jego łagodne spojrzenie płoszy mnie jeszcze bardziej. Spuszczam wzrok i zagryzam wargę. Nie chcę widzieć tego czegoś w jego oczach, to jest za niebezpieczne.
Nie wiem, czego chcę.
- Iris. – Delikatnie przygarnia mnie do siebie; przylegam do niego, zachłannie chłonąc drobinki jego ciepła i uczuć. Dobrze mi tutaj, w jego ramionach. Bezpiecznie. Statecznie. Zadziwiająco przyjemnie.
- Pomóż mi. – Szepczę bardzo cicho, właściwie tylko poruszam wargami. Ale on słyszy. Obejmuje mnie mocniej, subtelnie gładząc moje plecy. Zaczynam mu ufać.
- Będzie dobrze, obiecuję.
Poddaję się jego ciepłym ramionom, subtelnej nutce troski w głosie. Chcę zaryzykować, choć przez chwilę być zwyczajnym człowiekiem, młodą dziewczyną spragnioną miłości, czyjejś bliskości. Przestaję się bać Richarda, jego niebezpiecznie bliskiemu wzroku i na nowo zaczynam mu ufać, wchodzę przez drzwi, które dla mnie uchylił. Widzę jego serce, szczerość intencji, obietnicę. Odrzucam od siebie strach, łzy i ciemność. Otulam się jasnością.
Tak bardzo niestabilnie.
Zamykam mocno oczy i wspinam się na palce. Całuję go w usta, desperacko, mocno, zupełnie jakby był moją ostatnią deską ratunku. On odwzajemnia pocałunek, czuję na swoich plecach jego silne dłonie. Potrzebuję go teraz, potrzebuję by mnie uleczył, by mnie naprawił. Zachłannie błądzę palcami po jego włosach, twarzy, ramionach. Silne emocje rozsadzają moje wnętrze, wybuchają we mnie, rozświetlając moje spojrzenie niczym fajerwerki wystrzelone w ciemną, sylwestrową noc.
- Zabierz mnie do Chicago. Błagam, zabierz mnie z dala od tego wszystkiego. - Szepczę gorączkowo, ciężko dysząc.
Richard kiwa głową, obsypując mnie subtelnymi, ale jednocześnie namiętnymi pocałunkami.
Z wieży wypływa nowa melodia. Chicago.
Wiem jak skończy się ta noc i nie zamierzam temu zapobiec.
Co więcej chcę tego całą sobą.
ich komm nie mehr, ich bin in Chicago.
*****
czy dasz radę kochać mimo twych ran?
***** 
!@#$%^&*(), zapomniałam, że gdzieś wcześniej miałam wdupić prolog i musiałam do tego rozdziału. Poza tym wchodzę w kryzysową fazę, nie mam ani jednego słowa następnego rozdziału ;___;
robaczki moje kolorowe, słońca najjaśniejsze, pamiętacie jeszcze du-bleibst? bo od czasu do czasu nachodzi mnie myśl, by wrócić i dokończyć tą opowiastkę. więc możliwe, że wrzucę w najbliższym czasie jakiś rozdział i będę czekała na wasz odezw, co wy na to? :)
 

4 komentarze:

  1. TAK! DU BLEIBST! Cam ♥
    Iris jest taka odważna. Taka... niesamowita. I ma w sobie wielką siłę, a ta siła uwalnia się tylko w towarzystwie Richarda. Jak to możliwe? Jak to możliwe, że ona mu tak ufa? Że on ufa jej? To równie piękne, co przerażające. Nie są zagubionymi dziećmi, ale czasami trudno im logicznie i rozsądnie podejść do sprawy. Przez to są piękni, uzupełniają się jak mało kto. I niech jadą do Chicago. Należy im się chwila oddechu.
    Pozdrawiam♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, jaki piękny rozdział.. Tyle emocji!! a to Ty piszesz coś ejszcze, czemu nie wiedziałam o tym?:c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie to aktualnie piszę tylko naked--heart, a du-bleibst pisałam kiedyś i zawiesiłam. Teraz tam wracam :)

      Usuń
  3. Ojej, Cam.
    Richard, Iris i Clueso. Jej. Cudo.
    Du bleibst nie czytałam, ale skoro Twoje, to nadrobię w najbliższych dniach i będę wyczekiwać nowości również tak.
    Pozdrawiam ;**

    OdpowiedzUsuń