czwartek, 25 lipca 2013

szesnaście: wojowniczka

                                                    {birdy - skinny love}

Budzi mnie jakiś dźwięk, jakby tłuczonego szkła.
Z trudem otwieram oczy. Tępy ból rozsadza mi głowę, a pieczenie w gardle jest nie do wytrzymania. Powoli podnoszę się do pozycji siedzącej, krzywiąc się przy tym z wręcz nieludzkiego bólu, po czym rozglądam się po niedużym pokoju. Przez otwarte drzwi wpada snop przyćmionego światła. Zakładam bluzę i buty, i kieruję się do kuchni. Pani Schulz nachyla się nad mężem, pieczołowicie owijając bandaż wokół jego dłoni. Oczy pana Schulza są rozbiegane i świecą się jak latarki. Gdy jego zmęczony wzrok pada na mnie, twarz przecina mu grymas złości. Bełkocze coś pod nosem, po czym, jak się domyślam, zamroczony alkoholem zasypia przy kuchennym stole.
- Iris, złotko. - Pani Schulz odwraca się do mnie. Jej twarz jest zmęczona i zrezygnowana. Tak musi wyglądać człowiek, który sięga dna i nie ma nikogo, kto mógłby pomóc mu się od niego odbić.
Ja znalazłam takiego człowieka, ludzi.
A potem od nich uciekłam.
- Tak?
- Chyba będzie lepiej, jeśli już pójdziesz. Mój stary nie lubi gości. - Wzdycha, z odrazą patrząc się na męża.
Kiwam głową. W głębi ducha cieszę się, że udało mi się wydostać z takiego życia, z tego piekła i przeklinam siebie za dobrowolny powrót.
Sięgam po swoją torbę, która leży obok rozbitej szklanki,  po czym prostuję się i posyłam byłej sąsiadce niepewny, stłamszony uśmiech.
- Dziękuję pani.
Rysy kobiety łagodnieją.
- Miło było cię znowu zobaczyć, dziecino. Ale, tak na przyszłość, już tu nie wracaj. Dobrze wiesz, jak łatwo znaleźć się w tym świecie i jak o wiele trudniej jest się z niego wydostać. Noo... Może chcesz trochę wody? Jesteś strasznie blada.
Pięć minut później wychodzę na szarą ulicę. Jest coś przed szóstą, mimo to jest ciemno. Chmury nadal wiszą nad Stuttgartem gotowe zatopić go strugami deszczu. Bez celu włóczę się po mieście. Pozwalam by zalały mnie myśli, które blokowałam przez ostatni wieczór.
Kilkanaście minut później decyzja jest tylko jedna: wracam do Monachium.
A potem jakoś to będzie, jakoś odnajdę się w nowym, jasnym świecie, wśród nowych uczuć i priorytetów.
Dworzec powoli zapełnia się ludźmi. Mam szczęście, pociąg do Monachium odjeżdża za pół godziny. Szukam portfela w torbie, ale go nie  znajduję. Drżącymi palcami przeszukuję również kieszenie, ale tutaj także nic. Zaczynam panikować.
Okradli mnie.
Znajduję jakąś ławkę i wybucham płaczem. Robi mi się zimno, jestem głodna, ból niemal rozsadza moją głowę. A mnie nie stać na nic. Ani na herbatę, ani na tabletkę, ani na bilet do domu.
Do domu.
Dom jest tam, gdzie serce twoje.

Obejmuję nogi rękami i kładę głowę na kolanach. Drżę. Płaczę. Z trudem łapię oddech.
Zostanę tutaj.
Zalewa mnie fala nowego bólu, jakby niefizycznego. Pochodzi gdzieś z klatki piersiowej, jest o wiele silniejszy niż ból głowy i ma podłoże psychiczne, emocjonalne.
Po kilkunastu minutach wykończona płaczem, jedynie cicho szlocham, pozwalając umysłowi zabrać mnie z dala od tego miejsca.
Ciemność walczy z jasnością.
Ból ze szczęściem.
Pustka z uczuciem.
Nienawiść z miłością.
Strach. Strach jest asem, ze wszystkimi wygrywa i mocno obejmuje mnie swoimi upiornie lodowatymi ramionami.
Przy Richardzie przestałam się bać i nauczyłam się jak walczyć. Potrzebuję go. Chcę być przy nim, chować się w jego ramionach, czuć jego zapach. Nie, strach nie ze wszystkim wygrywa, jest coś znacznie silniejszego, coś, co góruje nad innymi uczuciami.
Miłość.
To strach zaprowadził mnie tutaj, do tego miejsca, tego pieprzonego Stuttgartu. To strach odpowiada za całe zło w moim życiu. Przez niego najpierw się zamknęłam w sobie, a potem, gdy już udało mi się otworzyć, uciekłam. To strach wszystko niszczy, nie miłość.
A ja głupia za późno to zrozumiałam.
Straciłam swoją miłość, zanim nauczyłam się ją poznawać.
Wychodzę przed dworzec i kieruję się na najbliższy przystanek. Deszcz miesza się z moimi łzami i znowu przesiąka przez moje ubranie. Ale nie czuję chłodu i wilgoci. Ani głodu czy bólu głowy. To już nawet nie jest pustka. To tylko złamane serce.
Serce, które sama sobie złamałam.
Jest źle, cholernie źle.
Siadam na przystanku, choć wiem, że nie wsiadnę do żadnego MKS-u. Autobusy co chwilę się zatrzymują, wsiadają i wysiadają z nich ludzie zadowoleni, przygnębieni, zakochani, zdenerwowani. Jakie ich twarze kryją historie?
Panikuję. Znowu. Nie wiem, co robić, moje nogi są za chwiejne bym mogła samodzielnie na nich stanąć, potrzebuję wsparcia, bez niego jestem za niestabilna i za niepewna.
Płaczę. Głośno. Znowu.
Serce wypycha z umysłu myśli i podsyła dobre wspomnienia.
Wśród tych kawałków życia słyszę głos, który brzmi jak zbawienie, mimo, że zabarwiony jest przerażeniem.
Znam ten głos.
Ktoś chwyta mnie w ramiona, jest tak rozkosznie ciepły. Otwieram oczy i widzę najmilsze na świecie zielono-brązowe tęczówki. Wspomnienia są piękne, ciepłe i przyjemne.
- Iris, słyszysz mnie? Powiedz, że z tobą wszystko w porządku, błagam.
- Co z nią?
- Nie wiem, wygląda na wykończoną.
- Iris, tylko nie zasypiaj.
Potrząsam głową, odpychając od siebie wszelkie obrazy, otwieram szerzej oczy i wysilam umysł.
Serce znowu mi pęka, tym razem ze szczęścia.
- Richard. Karl. Nie miałam pieniędzy na pociąg. Uratowaliście mnie.
Freitag uśmiecha się z ulgą i troską. Nigdy jeszcze żaden uśmiech nie był taki piękny.
- Jesteś już bezpieczna, wszystko będzie dobrze.
Odwzajemniam uśmiech i wtulam się w ciepłe ciało chłopaka. Nie wiem, jak mogłam chcieć od niego uciec, od wszystkiego, co mi podarował.
Jestem taka zmęczona, mimo to próbuję nie zamykać powiek.
- Przepraszam, jestem głupia.
Richard całuje mnie w czubek głowy. Wreszcie czuję się bezpiecznie.
- Nie jesteś głupia, po prostu jesteś wojowniczką. Zawsze nią byłaś, Iris Alsen.
*****
taki shit.następny pewnie dodam gdzieś wtorek/środa. znaczy, jeśli zdążę go napisać. a teraz hasam po kakao i lecimy z siódmym sezonem oth <3

5 komentarzy:

  1. Iris, po walkach ze swoją psychiką w końcu zrozumiała, ile Richard dla niej znaczy.
    Świetny rozdział, przepraszam za brak komentarzy w kilku poprzednich. :(
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz najlepiej widać jak wielka zaszła w niej zmiana. Richard i Karl zawsze znajdują się obok w odpowiedniej chwili :) Co ja mam tu więcej napisać...To jest cudowne ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę, że nie ja jedna jestem uzależniona od kakao. ;D
    Jesteś mistrzynią Cam, wiesz o tym.
    Iris zrozumiała jak ważny jest dla niej Richard i to jest najważniejsze.
    Pozdrawiam ;**

    OdpowiedzUsuń
  4. jezu, uwielbiam Cię, naprawdę. Nie mam zielonego pojęcia jak Richard i Karl znaleźni Iris, ale Bogu im za to dzięki. Wystraszyłam się na początku, wystraszyłam się, że Iris znów robi wielki krok do tyłu, cofa się, zamyka w sobie i niweczy wszystko, co osiagnęła. Ale nie, na szczęście, na wielkie szczęście zrozumiała, wreszcie wszystko zrozumiała i jest teraz gotowa na normalne, szczęśliwe życie. Och, to cudownie <3
    Ale to jeszcze nie koniec tego opowiadania, prawda? chciałabym go czytać i czytać, caaaaały czas :*
    Czekam na kolejny :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Cam, zawstydzasz mnie swoimi rozdziałami. Po prostu rozwalasz, rujnujesz wszystko co we mnie było, zanim zaczęłam czytać. I korzystając z okazji tu skomentuję również poprzedni rozdział. Iris uciekła, myślę, że po to, aby sobie coś udowodnić. Ciężko powiedzieć mi co dokładnie. Może to, że już sobie radzi i zaakceptowała w jakiś sposób przeszłość. Że nic nie łączy jej z tym miejscem. Richard jest wspaniały i dobroduszny. Kochany. Ona nie musi się przy nim bać. Niczego nie musi.
    Pozdrawiam ♥

    OdpowiedzUsuń