piątek, 10 maja 2013

siedem: otwarte skrzydła



-Wyluzuj. – Karl delikatnie szturcha mnie w ramię.
Wzdycham lekko, jeszcze bardziej naprężając mięśnie. Źle mi w tym miejscu, z tymi ludźmi i on doskonale o tym wie. Czuje mój strach i moje zdenerwowanie, widzi całe napięcie i przerażenie. Mimo to próbuje obudzić we mnie coś, co pozwoli mi normalnie funkcjonować w grupie, rozmawiać z ludźmi.
Podziwiam, że jeszcze się nie poddał, że jest w stosunku do mnie taki cierpliwy.
- To nie egzekucja. – Szepcze z uśmiechem, nieco rozładowując napięcie. – Jesteś tutaj całkowicie bezpieczna.
Kiwam od niechcenia głową i przenoszę wzrok na tańczące języki ognia. Geiger klepie mnie jeszcze lekko po dłoni, po czym odwraca się do swojej dziewczyny. Zakochany Karl jest uroczy i słodki do porzygu.
Jest szczęśliwy, a to najważniejsze.
Biorę głęboki wdech i próbuję się odprężyć. Sparaliżowane strachem mięśnie z trudem się rozkurczają, głowa pełna ciemnych chmur ciąży niemiłosiernie, a skute kajdanami nadgarstki nie mogą zakosztować wolności. Strach przenika mnie na wskroś, jestem jego więźniem, jestem więźniem samej siebie. Boje się, tak panicznie się boję…
Na chwilę zamykam oczy i skupiam się na teraźniejszości. Klarowny obraz tej chwili odrobinę mnie uspokaja.
Nie Francja ani nie Monachium – tylko spokojna wieś i dom z duszą należący do dziadków Kevina Horlachera. Kev, korzystając z tego, że jego dziadkowie wyjechali na parę dni do Belgii, zaprosił kilku znajomych na weekend. A ja nie miałam innego wyboru, grzecznie spakowałam torbę i wraz z Karlem i jego dziewczyną, Ritą, przyjechałam tutaj.
I nie wiem, czy powinnam żałować.
Otwieram oczy jakby lżejsza. Ognisko nadal pali się jasnym płomieniem, a z przenośnego radia dudni Swedish Mouse Mafia. Pośród wesołych rozmów, z flaszką w ręku krąży Wank i uzupełnia płyny w plastikowych kubkach.
Szykowna impreza jest szykowna.
- Kiedyś będę miał małego Horlacherka i nazwę go Barack. Tak na cześć amerykańskiej kultury, amerykańskiego indyka i amerykańskiej Angeliny Jolie. – Kevin kiwa w zamyśleniu głową. Jest poważny. Poważny i podpity, procenty szybko uderzają mu do głowy.
- Ja swojego pierworodnego ochrzę imieniem Walter, aby Hoferowa mądrość mu przyświecała na wieki wieków. – Wank wykrzywia usta ni to w uśmiechu, ni to w grymasie. – Albo może i  Johann. Tak w ogóle, po co debil zmienił sobie tożsamość?
- Może Water to jego alter ego? – Sugeruje Severin. – Albo pod Johannem zabił kogoś, jakiegoś krępnego skoczka, Japończyka lub Ukraińca, który ośmielił się wyśmienicie skakać i zabierać austriackim gwiazdeczkom wszystkie tryumfu?
- W każdym bądź razie jest to dziwak. – Kwituje krótko Bodmer i kończy ciosać ostatni kij. – Ognisko trochę przygaśnie i możemy smażyć świnki.
- Kiełbasa aus Polen, polecam! – Horlacher podnosi do góry kubek. – Nu, dla Iris trzeba przyszykować duży kawałek, bo taka chudzinka wymizerowana. Nu, mówię jak własna babcia, kurwa. Ale kiełbasy zjesz, prawda? Zrób to dla mnie, bardzo ładnie proszę. Odmówisz tym oczom?
- Nie lubię kiełbasy. – Oznajmiam twardo, walcząc z wszechobejmującym mnie przerażeniem ze wszystkich sił.
Kevin robi smutną minę.
- A upieczony chlebek a’la tost? Nawet osobiście go ci przyrządzę.
- Może być.
- I wódki koniecznie!
- Bez wódki.
- Ale bez wódki nie ma zaba…
- Kevin, daj spokój. – Geiger posyła kumplowi znaczące spojrzenie. Horlacher posłusznie się zamyka.
Karl wydoroślał, bliżej mu do mężczyzny niż dzieciaka. I właściwie nie powinien taki być; gdyby nie ja, byłby jak jego równolatkowi. Zabrałam mu kilka miesięcy beztroskiej, młodzieńczej swawoli.
Ale inaczej się nie dało. Prawda jest taka, że Karl uchronił mnie przed otwartymi ramionami śmierci, podarował mi życie.
A ja nie umiem tego wykorzystać, wciąż będąc za bardzo wrażliwą na ludzi, rozpacz i strach. Otoczyłam się pancerzem przeciw niewłaściwym rzeczom.
I teraz, tkwiąc w martwym punkcie, nie mam zielonego pojęcia, która droga jest najwłaściwsza, jaki kierunek powinnam obrać.
- Zaraz wrócę. – Szepczę na ucho Geigerowi.
Chłopak podnosi na mnie wzrok, chwilę mierzymy się spojrzeniami. W końcu blondyn delikatnie kiwa z przyzwoleniem.
- Ale nie idź daleko.
Nie zamierzam iść daleko. Obchodzę drewniany dom i siadam na trzyosobowej huśtawce. Odbijam się nogami od ziemi i delikatnie się kołyszę. Cisza i spokój tego miejsca wpływają na mnie kojąco, gwiazdy porozwieszane na ciemnym firmamencie dodają otuchy. Samotność tym razem nie boli.
Przez kilka sekund nie czuję żadnych obciążeń. Wracam myślami do tych dobrych lat dziecięcych. Widzę jak mama prowadzi mnie za rączkę na plac zabaw, jak sadza na huśtawce i mnie kołysze. Zdaje mi się, że frunę, aż pod chmury; nasze śmiechy miękko przecinają powietrze.
Mama w ostatnich miesiącach życia prawie w ogóle się nie uśmiechała…
Nawet nie zauważam, kiedy zjawia się Richard. Chłopak ostrożnie, jakby z wahaniem siada obok mnie. Bez słów bujamy się na huśtawce, wpatrzeni w bezkresny granat nieba.
- Płakałaś. – Stwierdza w końcu cicho, na co mechanicznie podnoszę ręce do twarzy.
- Na to wygląda. – Szepczę, zdziwiona wilgotnymi policzkami. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do płaczu, że nawet już nie czuję łez wypływających z oczów.
- Dlaczego… dlaczego separujesz się od wszystkich? Dlaczego zawsze… stoisz tak daleko od innych?
-Nie wiem. – Przyznaję obojętnie. – Może dlatego, że nie zależy mi na ludziach? Ludzie ranią. Ranią i opuszczają.
- Na nikim? Zupełnie na nikim?
Zagryzam wargę, zastanawiając się nad jego pytaniem. Brązowe-zielone oczy Richarda wpatrują się we mnie intensywnie, jego źrenice są nienaturalnie wielkie. Spuszczam wzrok, nerwowo szarpiąc za brzeg rękawa. Jest mi dziwnie w jego towarzystwie – niby niepewnie i krępująco, ale zarazem niezwykle dobrze i bezpiecznie. Trochę tak jakby był moim schronieniem, za oknami którego szaleje dzika burza.
Boję się go, choć – paradoksalnie – leczy mój strach.
- Może trochę na Karlu, cioci i wujku. Bo byli przy mnie, kiedy mnie nie było we mnie.
- A więc wiesz, że nie wszyscy ludzie ranią.
Patrzę się na niego zaskoczona tą myślą. Chłopak odwzajemnia moje spojrzenie; jego twarz jest skupiona i poważna. Z lekką obawą wyciąga ku mnie rękę. Pozwalam mu wziąć się za dłoń, przestraszona prądem ślizgającym się po naszych skórach, przestraszona jego bliskością.
- Mi też możesz zaufać.
*****
Piosenkapiosenkapiosenka!
KEVIN<3
z lekkim przestojem rozdział siódmy :)

8 komentarzy:

  1. Ona może mu ufać, przecież sam powiedział. No i co najważniejsze, ona wie że może, tylko się trochę boi. Tak troszeczkę. I ona go lubi. Tak mi się wydaje. Och, na pewno go lubi. No i w końcu wyszła do ludzi, czyli zrobiła to co zrobić już dawno powinna. Racja, nie czuje się jeszcze wśród nich jakoś super swobodnie, ale to naprawdę wspaniały początek i na pewno będzie lepiej. Miło by było, gdyby trochę odciążyła Karla i wujostwo, prawda? Tym bardziej, że znalazł się ktoś, kto sam jej to oferuje. Propozycja nie do odrzucenia, nie uważasz? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeraża mnie trochę to wyobcowanie Iris. Jak już mówiłam, czasami mam to samo, ale mimo wszystko jakoś nie potrafiłabym tak. Niestety mnie nigdy nie chciał ratować przed samotnością. Karl jest taki kochany, widać, że chce odpowiednio zadbać o Iris. Przejmuje się nią, to dobrze. A Richard, no cóż. Chyba każda z nas chciałaby czasami mieć takiego bohatera. Kogoś komu może zaufać i kto nie napiera. Po prostu powoli wkrada się do naszego życia. Teraz to jest właściwie niespotykane.

    Przepraszam, że ostatnio zawiodłam jeśli chodzi o czytanie, ale mam ciężkie chwile życiowe i nie potrafię jasno myśleć a co dopiero jakoś sensownie komentować. Zapraszam do siebie na pierwszy rozdzialik :) Drugi pewnie też się pojawi na dniach ;)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Brak mi słów. Nie wiem, jak bardzo musiałabym się rozpisać, żeby opisać to, co teraz czuję. A opowiadanie to nie wiedzieć czemu, wprowadza mnie w dziwny nastrój, taki dość melanchonijny i nostalgiczny i po prostu niezwykle mnie wzrusza. Dziękuję Ci za te odczucia, bo to coś pięknego.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kolejny cudowny rozdział z tą nutką nadziei i, choć głęboko i skrzętnie ukrytej, radości. Taki powiew nadchodzących zmian, które w kocu przecież musiały nadejść, bo choć Iris pewnie nigdy nie stanie się duszą towarzystwa i roześmianą istotką, to jednak czas podobno leczy rany, a na pewno sprawia, że niektórzy ludzie mimowolnie stają się nam bliscy. Szczególnie jeśli są tak niesamowicie uparci i delikatni jak Richard. Zgadzam się z tym zdaniem na końcu i myślę, że ona też powolutku, z oporami i coraz większym przerażeniem, ale przekonuje się o tym. Myślę nawet, że już teraz Richard staje się dla niej kimś bliższym niż wspominana trójka. Może dlatego, że pojawił się kiedy Karl i wujostwo pomogli jej postawić pierwszy kroczek w powrocie do świata żywych, a może po prostu tylko on ma w sobie coś takiego, co daje jej poczucie bezpieczeństwa i pozwala odrobinkę się otworzyć.
    Podoba mi się jednak jej stosunek do tego wszystkiego, że jest przerażona i wciąż się broni. To pokazuje, że nie można się od tak po prostu zmienić.
    Jednak ta ukryta w detalach nadzieja i taki radosny wręcz wydźwięk tych ostatnich odcinków naprawdę napawa optymizmem i daje nadzieję, że Iris da sobie wreszcie pomóc, że kiedyś będzie lepiej. Przynajmniej ja tak odebrałam na przykład rozmowę chłopaków, te dowcipy na temat Hofera. Odebrałam to w ten sposób, ze Iris zaczyna dostrzegać takie błahe sprawy wokół siebie. Może jeszcze jej to nie bawi, może wciąż chce być gdzieś z boku, ale zaczyna być obserwatorem świata a nie tylko swojego skrzywdzonego wnętrza i ciesze się z tego, bardzo się cieszę.
    No i na koniec dodam, że zachwyciło mnie to jak powiedziała o Karlu i wujostwie, że byli przy niej, kiedy jej nie było w niej. Nie wiem czemu, ale bardzo spodobało mi się to określenie. Dobitne i bolesne, a zarazem idealne do jej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mimo wszystko powina się otworzyć na Richarda, pozwolić mu choć w małym stopniu wejść do jej serca. Jest troszkę samotna, jednak to wina jej strachu który ciągle trzyma ją w swoich sidłach. Mam nadzieję ze zaufa Ricardowi!
    Bardzo fajny rozdział ;)
    przepraszam za takie opóźnienie ;)
    Pozdrawiam,
    Metka;))

    OdpowiedzUsuń
  6. Cam, kiedy nowyy ?! tęsknie już.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem pod wrażeniem, ale to piszę prawie pod każdym rozdziałem (i pewnie jeszcze będę pisać). Kocham to opowiadanie.
    Szkoda mi Iris, jest taka smutna, izoluje się od ludzi i kompletnie nie wie, co zrobić.
    Dobrze, że jest Karl i Richard.
    Richard chce, aby ona mu zaufała, aby mogli się zaprzyjaźnić i mam nadzieję, że im się to uda :)

    OdpowiedzUsuń