-Wyluzuj. – Karl delikatnie szturcha mnie w ramię.
Wzdycham lekko, jeszcze bardziej
naprężając mięśnie. Źle mi w tym miejscu, z tymi ludźmi i on doskonale o tym
wie. Czuje mój strach i moje zdenerwowanie, widzi całe napięcie i przerażenie.
Mimo to próbuje obudzić we mnie coś, co pozwoli mi normalnie funkcjonować w
grupie, rozmawiać z ludźmi.
Podziwiam, że jeszcze się nie poddał,
że jest w stosunku do mnie taki cierpliwy.
- To nie egzekucja. – Szepcze z
uśmiechem, nieco rozładowując napięcie. – Jesteś tutaj całkowicie bezpieczna.
Kiwam od niechcenia głową i
przenoszę wzrok na tańczące języki ognia. Geiger klepie mnie jeszcze lekko po
dłoni, po czym odwraca się do swojej dziewczyny. Zakochany Karl jest uroczy i
słodki do porzygu.
Jest szczęśliwy, a to
najważniejsze.
Biorę głęboki wdech i próbuję się
odprężyć. Sparaliżowane strachem mięśnie z trudem się rozkurczają, głowa pełna
ciemnych chmur ciąży niemiłosiernie, a skute kajdanami nadgarstki nie mogą
zakosztować wolności. Strach przenika mnie na wskroś, jestem jego więźniem,
jestem więźniem samej siebie. Boje się, tak panicznie się boję…
Na chwilę zamykam oczy i skupiam
się na teraźniejszości. Klarowny obraz tej chwili odrobinę mnie uspokaja.
Nie Francja ani nie Monachium –
tylko spokojna wieś i dom z duszą należący do dziadków Kevina Horlachera. Kev,
korzystając z tego, że jego dziadkowie wyjechali na parę dni do Belgii,
zaprosił kilku znajomych na weekend. A ja nie miałam innego wyboru, grzecznie
spakowałam torbę i wraz z Karlem i jego dziewczyną, Ritą, przyjechałam tutaj.
I nie wiem, czy powinnam żałować.
Otwieram oczy jakby lżejsza.
Ognisko nadal pali się jasnym płomieniem, a z przenośnego radia dudni Swedish
Mouse Mafia. Pośród wesołych rozmów, z flaszką w ręku krąży Wank i uzupełnia
płyny w plastikowych kubkach.
Szykowna impreza jest szykowna.
- Kiedyś będę miał małego Horlacherka
i nazwę go Barack. Tak na cześć amerykańskiej kultury, amerykańskiego indyka i
amerykańskiej Angeliny Jolie. – Kevin kiwa w zamyśleniu głową. Jest poważny.
Poważny i podpity, procenty szybko uderzają mu do głowy.
- Ja swojego pierworodnego ochrzę
imieniem Walter, aby Hoferowa mądrość mu przyświecała na wieki wieków. – Wank
wykrzywia usta ni to w uśmiechu, ni to w grymasie. – Albo może i Johann. Tak w ogóle, po co debil zmienił
sobie tożsamość?
- Może Water to jego alter ego? –
Sugeruje Severin. – Albo pod Johannem zabił kogoś, jakiegoś krępnego skoczka,
Japończyka lub Ukraińca, który ośmielił się wyśmienicie skakać i zabierać
austriackim gwiazdeczkom wszystkie tryumfu?
- W każdym bądź razie jest to
dziwak. – Kwituje krótko Bodmer i kończy ciosać ostatni kij. – Ognisko trochę
przygaśnie i możemy smażyć świnki.
- Kiełbasa aus Polen, polecam! –
Horlacher podnosi do góry kubek. – Nu, dla Iris trzeba przyszykować duży
kawałek, bo taka chudzinka wymizerowana. Nu, mówię jak własna babcia, kurwa.
Ale kiełbasy zjesz, prawda? Zrób to dla mnie, bardzo ładnie proszę. Odmówisz
tym oczom?
- Nie lubię kiełbasy. – Oznajmiam
twardo, walcząc z wszechobejmującym mnie przerażeniem ze wszystkich sił.
Kevin robi smutną minę.
- A upieczony chlebek a’la tost?
Nawet osobiście go ci przyrządzę.
- Może być.
- I wódki koniecznie!
- Bez wódki.
- Ale bez wódki nie ma zaba…
- Kevin, daj spokój. – Geiger
posyła kumplowi znaczące spojrzenie. Horlacher posłusznie się zamyka.
Karl wydoroślał, bliżej mu do
mężczyzny niż dzieciaka. I właściwie nie powinien taki być; gdyby nie ja, byłby
jak jego równolatkowi. Zabrałam mu kilka miesięcy beztroskiej, młodzieńczej
swawoli.
Ale inaczej się nie dało. Prawda
jest taka, że Karl uchronił mnie przed otwartymi ramionami śmierci, podarował
mi życie.
A ja nie umiem tego wykorzystać,
wciąż będąc za bardzo wrażliwą na ludzi, rozpacz i strach. Otoczyłam się
pancerzem przeciw niewłaściwym rzeczom.
I teraz, tkwiąc w martwym punkcie,
nie mam zielonego pojęcia, która droga jest najwłaściwsza, jaki kierunek powinnam
obrać.
- Zaraz wrócę. – Szepczę na ucho
Geigerowi.
Chłopak podnosi na mnie wzrok,
chwilę mierzymy się spojrzeniami. W końcu blondyn delikatnie kiwa z
przyzwoleniem.
- Ale nie idź daleko.
Nie zamierzam iść daleko. Obchodzę
drewniany dom i siadam na trzyosobowej huśtawce. Odbijam się nogami od ziemi i
delikatnie się kołyszę. Cisza i spokój tego miejsca wpływają na mnie kojąco,
gwiazdy porozwieszane na ciemnym firmamencie dodają otuchy. Samotność tym razem
nie boli.
Przez kilka sekund nie czuję
żadnych obciążeń. Wracam myślami do tych dobrych lat dziecięcych. Widzę jak
mama prowadzi mnie za rączkę na plac zabaw, jak sadza na huśtawce i mnie
kołysze. Zdaje mi się, że frunę, aż pod chmury; nasze śmiechy miękko przecinają
powietrze.
Mama w ostatnich miesiącach życia
prawie w ogóle się nie uśmiechała…
Nawet nie zauważam, kiedy zjawia
się Richard. Chłopak ostrożnie, jakby z wahaniem siada obok mnie. Bez słów
bujamy się na huśtawce, wpatrzeni w bezkresny granat nieba.
- Płakałaś. – Stwierdza w końcu
cicho, na co mechanicznie podnoszę ręce do twarzy.
- Na to wygląda. – Szepczę,
zdziwiona wilgotnymi policzkami. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do płaczu, że
nawet już nie czuję łez wypływających z oczów.
- Dlaczego… dlaczego separujesz
się od wszystkich? Dlaczego zawsze… stoisz tak daleko od innych?
-Nie wiem. – Przyznaję obojętnie.
– Może dlatego, że nie zależy mi na ludziach? Ludzie ranią. Ranią i opuszczają.
- Na nikim? Zupełnie na nikim?
Zagryzam wargę, zastanawiając się
nad jego pytaniem. Brązowe-zielone oczy Richarda wpatrują się we mnie
intensywnie, jego źrenice są nienaturalnie wielkie. Spuszczam wzrok, nerwowo
szarpiąc za brzeg rękawa. Jest mi dziwnie w jego towarzystwie – niby niepewnie
i krępująco, ale zarazem niezwykle dobrze i bezpiecznie. Trochę tak jakby był moim
schronieniem, za oknami którego szaleje dzika burza.
Boję się go, choć – paradoksalnie
– leczy mój strach.
- Może trochę na Karlu, cioci i
wujku. Bo byli przy mnie, kiedy mnie nie było we mnie.
- A więc wiesz, że nie wszyscy
ludzie ranią.
Patrzę się na niego zaskoczona tą
myślą. Chłopak odwzajemnia moje spojrzenie; jego twarz jest skupiona i poważna.
Z lekką obawą wyciąga ku mnie rękę. Pozwalam mu wziąć się za dłoń,
przestraszona prądem ślizgającym się po naszych skórach, przestraszona jego
bliskością.
- Mi też możesz zaufać.
*****
Piosenkapiosenkapiosenka!
KEVIN<3
z lekkim przestojem rozdział siódmy :)