Monachium się budzi, otrząsa się z
mlecznobiałych mgieł. Idę jeszcze pustą ulicą, oddycham spokojem miasta. Bez
ludzi jest tutaj całkiem inaczej, bezpiecznej. Przez kwadrans mogę czuć się
swobodnie i lekko, czuć się tak, jakby ktoś zdjął z moich ramion okropny
balast, jakby skasował moją przeszłość.
Jakby była tylko Augustinerstrasse
i górująca nad nią Frauenkirche. I moje serce z chwilowo zabliźnionymi ranami,
pozornie zdrowe i normalne.
Siadam na ławce niedaleko katedry
i wpatruję się w potężny budynek. Myśli milkną, Monachium koi ciszą; tylko
kilka skrzeczących wron lata koło Frauenkirche.
Marzę, by czas zatrzymał się na
dłuższą chwilę, by ofiarował mi jeszcze kilka minut złudnego spokoju. Bo jest
pięknie, gdy dusza nie przypomina burzowego morza, gdy nie ma fal wściekle
toczących pianę i łódek rozkołysanych na boki, lękających się o swoją
przyszłość.
Zamykam oczy i czując delikatny
powiew wiatru na twarzy, próbuję odzyskać wewnętrzną równowagę. Przez sekundę
jest okay, ale potem i tak wracają smutne zawodzenia matki i świński śmiech
Ralfa; przeszłość z głośnym łoskotem dobija się do drzwi umysłu.
Zrywam się z ławki i ruszam dalej.
Obserwuję miasto, ludzi wylewających się na ulicę, śpieszących po ciepłe bułki.
Monachijska rutyna pomaga mi wyrównać oddech, uspokoić puls.
Dziewięć miesięcy, a ból nadal
rozsadza czaszkę, buduje mur wokół mojego serca. Dziewięć miesięcy, w ciągu
których udało mi się stworzyć jakieś pozory normalności, wrócić do życia. Dziewięć miesięcy, w ciągu których
pokazałam, że jestem silniejsza niż przypuszczali inni, niż jest to w
rzeczywistości. I może za dużo sił włożyłam w budowanie iluzji, ale inaczej nie
mogłam postąpić.
Przynajmniej ciocia i wujek nie są
już tak bardzo zdesperowani i przerażeni, powoli zaczynają mi ufać.
A Karl jest kimś więcej niż
zgubionym kuzynem, jest prawdziwym przyjacielem, przyjacielem gotowym przybiec
mi z pomocą, przyjacielem, który łapie mnie, gdy się potykam, przyjacielem,
który jest ze mną w dobre i złe dni. Tylko ja, ta wiecznie zamknięta,
odgrodzona od wszystkich ja, nie potrafię tego docenić i w pełni się przed nim
otworzyć. Bo już nieraz widziałam jakie rany mogą zadawać najbliżsi, jak mocno
mogą kogoś skrzywdzić, jak potrafią złamać i zamienić serce innego w pył.
Zresztą Karl już raz poturbował
moją duszę, zniknął nagle i niespodziewanie, bez pożegnania. Być może to
irracjonalne, ale boję się, że znowu tak będzie, że on ode mnie ucieknie,
zostawi mnie samą z przygniatającymi problemami. Że zostanę sama, bez cienia
zrozumienia. Bo tylko Karl mnie rozumie, nawet jeśli nic nie mówię, nie
zwierzam się z wewnętrznego złamania. Bo jego oczy widzą więcej niż oczy
innych.
Bez Karla będę nikim, Karl jest
moją podporą, jedyną osobą, której wierzę, że życie jeszcze może mnie
pozytywnie zaskoczyć.
Nie wiem, co by było ze mną, gdyby
Geiger nie wrócił, gdyby nie zaczął zabierać mnie na spacery po Monachium i
grać ze mną w Diablo II – w naszą ulubioną grę z dzieciństwa. Geiger ofiarował
mi tlącą się iskierkę, którą uczę się pielęgnować.
I Żyję. Nie wegetuję, lecz żyję,
choć na najniższych obrotach. I stwarzam pozory, karmię wszystkich iluzją.
A w nocy po cichutku płaczę w
poduszkę wyrwana własnym krzykiem z sennego koszmaru.
Zegar na ratuszu wybija dziesiątą,
za piętnaście minut przyjedzie Geiger. Uśmiecham się nieznacznie, a właściwie
uśmiechają się tylko moje usta i ruszam w stronę dworca, ciesząc się
nadchodzącym weekendem, który spędzę w towarzystwie kuzyna.
Dworzec jak zwykle jest
zatłoczony. Źle mi w tym tłumie, wśród tylu obcych twarzy. Zatrzymuję się z
dala od zgiełku i obserwuję wtaczające się na stacje pociągi. Przerażające jest
to miejsce, przerażająca jest samotność wśród tłumu. Niech Karl już przyjedzie,
proszę, i obroni mnie przed kamiennymi spojrzeniami, obcymi twarzami, oczami
skrywającymi zło.
Jeszcze dwie minuty.
Ze strachu zaczyna mi się kręcić w
głowie. Brakuje mi tlenu, z trudem utrzymuję się na drżących nogach. Czuję jak
żołądek podchodzi mi do gardła. Ludzie zmieniają się w kolorową plamę nieco
falującą przy brzegach. Kakofonia dźwięków narasta z każdą sekundą, zadając mi
niemalże fizyczny ból. Zagryzam mocno wargę, metaliczny posmak krwi miesza się
z ohydnym smakiem strachu. Nie wiem, co się dzieje, tracę nad wszystkim
kontrolę.
Zamykam oczy i kucam obok kosza na
śmieci. Chcę przeczekać, wygonić z siebie irracjonalny strach.
Nie mam pojęcia, ile tak trwam w
tym dziwnym stanie, ale w końcu odnajduje mnie Karl. Chłopak podnosi mnie z
ziemi i z niepokojem wpatruje się w moją twarz. Przylegam do niego mocno,
szukając w jego uścisku odwagi i poczucia bezpieczeństwa. Karl jest zaskoczony
moją reakcją, doskonale wie, że nie cierpię, gdy ktoś przekracza moją
przestrzeń osobistą – tylko dwa razy pozwoliłam mu się przytulić i to dziewięć
miesięcy temu, podczas naszego pierwszego spotkania po latach „nieznania się”.
- Iris, co się dzieje? – Geiger
delikatnie gładzi mnie po plecach, a ja wybucham płaczem. Nie obchodzi mnie, że
jesteśmy na dworcu wśród złego tłumu, obchodzi mnie jedynie to, że w jakiś
sposób niszczę Karla, zabijam jego radość, beztroskę, młodzieńczą nadzieję.
Każda jego wizyta w Monachium jest dla niego wyrwaniem się z idealnie
poukładanego świata i przeniesienie się na kilka chwil do brutalnej
rzeczywistości, gdzie ludzie nie radzą sobie z rozpaczą, gdzie przygniata ich
życie. Każde spotkanie ze mną wywiera w nim na pierwszy rzut oka niewidzialne,
ale trwałe zmiany. Karl nie jest już tym samym chłopakiem, co dziewięć miesięcy
temu. Dorósł, zderzył się z tą złą stroną życia, poznał bezbronne istoty bez
siły walki.
Ja go zmusiłam do tego
wszystkiego, ja i moje egoistyczne pobudki. Psuję jego naiwne serduszko,
niszczę go.
Co mówiła o nim Rita? Że zakochała
się w jego niezdarności i nieporadności? Że poruszyło ją jego dziecinnie naiwne
acz radosne spojrzenie? Że był kochany i słodki, trochę jakby niedoświadczony
przez życie? Ha, ten Karl to przeszłość, teraz po jego dawnym „ja” zostały
tylko okruchy, przebłyski.
Odsuwam się od niego i grzbietem
dłoni ocieram łzy.
- Nie wiem. Wystraszyłam się. –
Mówię cicho, z trwogą w drżącym głosie. – Zakręciło mi się w głowie i w ogóle.
Przepraszam.
Blondyn mierzy mnie uważnym
spojrzeniem. Jego twarz jest poważna.
- Ale już wszystko w porządku?
Kiwam energicznie głową i zaczynam
iść w stronę wyjścia. Chłopak podąża za mną, dziwnie zamyślony. Na chwilę
zapomina o obersdorfskim świecie i dostosowuje się do szarości życia, do moich
dziwnych stanów i zachowań. Do kruchości mojego świata.
Siedzimy w moim pokoju. Karl szuka
w nternecie jakiegoś ciekawego filmu, a ja bezwiednie kartkuję dzisiejszy Der Spiegel. Za oknem chmury przysłoniły
późnopopołudniowe niebo, deszcz cicho bębni o parapet. Geiger odkłada na bok
laptopa, wstaje z krzesła i zamyka okno. Jego ruchy są dziwnie nerwowe, trochę
jakby coś go niepokoiło, jakby jakieś niespokojne myśli zaprzątały jego głowę.
Ale nic nie mówi. Bierze komputer do ręki i sadowi się na łóżku obok mnie.
Włącza film i wydaje się być taki jak zawsze, ale ja dostrzegam zadumę w jego
oczach, jakieś pełne obawy iskierki. Coś go dręczy, jakaś myśl, pytanie
czekające na odpowiedź.
Boję się o cokolwiek go zapytać.
Bo ja nigdy nie pytam, zawsze jestem egoistką troszczącą się tylko o swój
tyłek.
- Co to za film? – Zagryzam
delikatnie wargę, nie patrząc się na ekran, a na nieruchomy profil chłopaka.
Karl nie odrywa oczu od laptopa i
mam wrażenie jakby celowo unikał ze mną kontaktu wzrokowego.
- Zakochani widzą słonie, kino islandzkie. Recenzje ma niezłe. Co
prawda jest trochę inszy, ale może być spoko.
- Inszy, aha.
- Tak, inszy. Troszkę jak ty. No
wiesz. – Kuzyn rzuca mi niepewne spojrzenie.
Zbywam jego komentarz milczeniem.
Przenoszę wzrok na ekran i od niechcenia pogrążam się w życiu Daniela.
Insza, czyli taką właśnie widzą
mnie ludzie. W sumie… dlaczego by nie? Zawsze na uboczu, stroniąca od
wszystkich, schowana za warownym murem, insza. Tam, gdzie inni zabiegają o
szczęście i wesele, ja spuszczam wzrok i chlapię się w krwi wypływającej z
własnego serca. Bez słów i gestów, taka pusta. Jak dawno opuszczony dom z
zarośniętym ogrodem.
W ogrodzie rosną jeżyny i maliny,
kolczaste akacje. Może brakuje mi kolców? Może to właśnie one są kluczem? Może
pomogą mi obronić się przed ludźmi?
- Skoro jestem insza – zaczynam
bez odlepiania patrzałek od laptopa – to czy kupuję wtorkowe pączki tylko we
wtorki?*
Geiger uśmiecha się pod nosem,
czuję to. Jest zaskoczony moim małym żartem ukrytym pod lekką ironią.
- Nie lubisz pączków. – Mówi. –
Ale na pewno uważasz, że wtorek jest wyjątkowy.
- Oczywiście, wtorki są zarąbiste.
- Iris – ton głosu Karla nagle
zmienia się. Jest bardziej kruchy, okraszony niepewnością. – Pomyślałem sobie,
że moglibyśmy gdzieś jutro wieczorem wyjść. Ale nie na spacer, tylko tak… do
ludzi.
- Nie. – Krótko i stanowczo.
Zdecydowanie żadnych ludzi, żadnych kontaktów z destrukcyjnymi siłami.
Chłopak wzdycha głęboko.
- Posłuchaj, nie możesz ciągle
chować się przed światem, czas się otworzyć.
- Nie ma mowy.
- Mój kolega z drużyny niedawno
przeprowadził się do Monachium i robi parapetówkę. Tylko kilka osób. Będzie
fajnie, zobaczysz.
- Spieprzaj Geiger.
- Iris, do cholery, znowu to
robisz! – Karl podnosi głos. Jest zły, widzę to w jego oczach. Odkłada na bok
laptopa i lekko wykręca się w moją stronę.
- Znowu separujesz się od
wszystkiego. Nie chcę, żebyś znowu stała się taka obojętna, żeby ci na niczym
nie zależało, żebyś się zamykała. Przecież umiesz, ja to wiem. Jesteś silną
dziewczynką. Iris, proszę.
Zamykam oczy i opieram się o
ścianę. Nie płaczę, choć łzy są niebezpiecznie blisko. Oddycham równo, miarowo.
I nienawidzę siebie, swojego strachu, słabości.
Muszę wyhodować sobie kolce.
- Przepraszam. – szepcze cicho
Karl.
Obejmuję rękami kolana i kładę na
nich głowę. Nie chcę się otwierać, ale potrzebuję nadal stwarzać pozory.
- Dobrze. – Mówię kilka minut
później. – Pójdę tam z tobą.
Karl rzuca mi spojrzenie nie do
przejrzenia. Ale nic nie mówi.
***
*nawiązanie do filmu Zakochani widzą słonie.
Także tego, jak tu żyć przez następne osiem miesiecy? :<
Ale sezon piękny. Z polską drużyną, z mistrzostwem Kamila, z 28 punktami Stefcia i z internetowo-fejsbukowym fenomenem Żyły.
Jest za czym tęsknić :'(
Świetne, po prostu świetne! Uwielbiam twoje opowiadanie, czekam na kojeną część :))
OdpowiedzUsuńWspółczuję Iris, bo przez to, co wydarzyło się kilka miesięcy temu, musi cierpieć i nie może normalnie funkcjonować. Stara się i chce być silna, ale nawet boi się wyjść do ludzi. Dobrze, że jest Karl, chociaż on może jej pomóc i odciągnąć od ciężaru tamtych dni.
OdpowiedzUsuńIris na pewno chciałaby cofnąć czas i uchronić jej mamę przed Ralfem, ale niestety nie może tego zrobić. To co się stało, się nie odstanie i musi na "nowo" zacząć żyć.
Mam nadzieję, że dobrze będzie się bawić na imprezie i trochę się otworzy przed innymi ludźmi.
Pozdrawiam :)
Choć staram się zrozumieć Iris, to ona nie powinna się tak od wszystkiego oddalać, zamykać w swoim świecie. Jest ciężko, ale trzeba się starać, żeby było tylko lepiej. Karl chce dla niej dobrze, a ona odrzuca jego propozycje. Niby się zgodziła, ale kto wie, co z tego będzie :D
OdpowiedzUsuńMusimy znaleźć sobie jakieś zajęcie do listopada, bo inaczej nie wiem co to będzie ;c
Pozdrawiam! :*
Ciągle staram się ją zrozumieć, i na prawdę jest jej ciężko. Lecz te dziewięć miesięcy już coś zmieniły, pozwoliły by choć trochę odnalazła się w tym już nowym życiu, życiu bez strachu. Tak powinno być lecz ciągle nie jest. Iris ciągle ma w sobie ten strach, boi sie ze ciągle jest ktoś kto ją może zranić, pozwolić by kolejny raz cierpiała tak jak kiedyś. A tak na prawdę nie wszyscy są źli. Ma oparcie w Karlu, i widać że chłopakowi na niej zależy, że nie che zostawić jej samej. Iris walczy z samą sobą i ze swoim strachem, i oby walczyła dalej. Bo każdy dzień przynosi lepsze jutro. Więc teraz tylko jeszcze musi otworzyć sie bardziej. ;)
OdpowiedzUsuńrozdział świetny ;)) uwielbiam twoje opowiadanie,cudowne opisy i przeżycia głównej bohaterki ;)
cudowne jednym słowem ;) i już nie mogę doczekać sie kolejnego ;))
pozdrawiam,
Metka ;))
Dla Iris jest ciężko, jednak mam nadzieję, że z pomocą Karla uda jej się pozbierać i zacząć od podstaw. Oby Iris dobrze wykorzystała okazję spotkania z ludźmi :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
Twoje opowiadanie jest takie smutne i tak prawdziwie napisane, że współodczuwanie z bohaterami jest po prostu naturalne :) Karl jest kochany, wierzę, że pomoże Iris stanąć na nogi :) będę tutaj zaglądać w oczekiwaniu na kolejny rozdział
OdpowiedzUsuńTworzenie pozorów to też jakiś sposób na otwieranie się na świat. Powoli i skutecznie Karl przekonuje Iris do życia. Może ona tego jeszcze nie wie, nie widzi, nie dostrzega tak naprawdę, ale coś się zmienia. Zmieniają się ich relacje, zmienia się jej myślenie, zmienia się jego charakter. Karl dorasta, Iris usiłuje w sobie odnaleźć dziecko, to szczęśliwe i beztroskie. To nic, że w takim układzie są jak dwa różne światy, to im pomaga, a tak w ogóle... świat jest tylko jeden, chociaż bardzo różny :)
OdpowiedzUsuń