{adam lambert - stay (rihanna cover)}
Sen trwa chwilę dłużej niż przewidywał scenariusz. Ostrożnie wychodzę na zalaną słońcem ulicę i oddycham głęboko. W sercu spokój. Żadnych sztormów, strachów i ciemnych myśli. Tylko spokój i stabilność. Poczucie bezpieczeństwa. Głośny krzyk miasta nie rozdziera mojego scalonego jestestwa.
Richard zatrzymuje się obok mnie i posyła w moją stronę krzepiący uśmiech, niosący w sobie słodką obietnicę, zwykłe będzie dobrze, które tym razem nie jawi się jako banalny zwrot rodem z komedii romantycznych.
Obok Rita kłóci się z Karlem o wiek AngeliMerkel.
Zauważam progres, jeśli chodzi o moje pozytywne nastawienie; obraz, który się przede mną rozpościera jest szerszy niż wcześniej, tknięty czarodziejską różdżką. Widzę szansę dla siebie, swojej przyszłości.
Nadzieja.
Pierwszy raz w życiu mam nadzieję. Jeszcze wszystko może się ułożyć, jeszcze może być dobrze.
Jednocześnie jestem świadoma tego, że nadzieje mają to do siebie, że często zamieniają się w rozczarowania, a te z kolei są gorzkie i bolesne - są jednymi z najgorszych doświadczeń życiowych.
- Kiedy wraca wujostwo? - Pyta Karl.
Kieruję na niego wzrok i uśmiecham się szczerze.
- Jutro wieczorem. - Odpowiadam słodko. - A to znaczy, że mamy jeszcze czas zrobić sobie noc filmową z dużą ilością pizzy. Hawajskiej. Albo z tuńczykiem.
Kuzyn z uśmiechem klepie mnie w ramię.
- Cieszę się, że wracasz.
Mijają dni, a ze mną jest różnie. Pobyt na wsi wycisnął na mojej duszy trwałe znamię, które pomaga mi utrzymać się na powierzchni. Już nie chowam się w ciemnościach, usiłując wpędzić się w odrętwienie. Teraz uciekam w muzykę i książki, w fikcyjny świat, który tak bardzo różni się od mojego własnego.
Dużo gadam przez skype'a z Karlem, czasem też z Ritą. Od czasu do czasu wymieniam kilka sms-ów z Wellingerem. No i oczywiście mnóstwo czasu spędzam z Freitagiem, którego mam na co dzień tutaj, w Monachium. Jakby bojąc się intymnych rozmów, gadamy głównie o muzyce, wymieniamy się płytami i spostrzeżeniami dotyczącymi danego wykonawcy. Czasami tak dla odmiany,chodzimy po Marienplatz i zgadujemy jakie historie kryją się za twarzami mijających nas ludzi.
Bardzo powoli i mozolnie buduję siebie na nowo.
Strach, który nadal czai się gdzieś we mnie jest cichszy i mniej przerażający; coraz lepiej mi z sobą samą, skutecznie odcinam się od przeszłości.
- Popatrz, ten koleś na pewno jest seryjnym gwałcicielem uwielbiającym frytki z baru 'U Helgi'. - Richard niezbyt dyskretnie wskazuje palcem na krępego, nieco łysiejącego faceta dobiegającego czterdziestki, który siedzi na ławce i rozgląda się na boki. - Albo pedofilem. Tutaj niedaleko jest plac zabaw. - Skoczek marszczy czoło, pionowa bruzda dzieli jego brwi.
Uśmiecham się prawie wesoło.
- Jak dla mnie wygląda bardziej na faceta wciąż mieszkającego z rodzicami. Na pewno mama wybrała mu taki żółty krawat w kaczki.
- To są chyba kury.
- Jeszcze gorzej.
Richard śmieje się cicho, po czym przenosi wzrok na nową ofiarę.
Dwudziestoparoletnia blondynka w eleganckim żakiecie szybko przecina plac. Nie rozgląda się wokół, jej spojrzenie utkwione jest w jakimś niewidzialnym punkcie przed nią. Jej ruchy są nerwowe, wyraz twarzy udręczony. Tutaj skrywana historia musi być zdecydowanie mniej wesoła niż w przypadku Żółtego Krawata.
- Problemy w pracy. - Mówi bez przekonania Freitag.
- Straciła kogoś. Kogoś bardzo ważnego. I nie wie jak tego kogoś odzyskać. Przeszkadza jej duma. To śmieszne, że czasami sami siebie blokujemy, swoje życie i... szczęście. W każdym bądź razie ona tęskni i jest wściekła na siebie.
Richard przeszywa mnie zagadkowym spojrzeniem, ale nic nie mówi. Pozwalamy ciszy zgubić echo tej rozmowy, niepotrzebne są nam głębsze analizy. Bo wyciągnięte wnioski łatwo tak naturalnie porównać z własnym życiem, a ja i tak już wystarczająco odkryłam się przed Freitagiem. Nie jestem gotowa na następny krok.
Pod moją kamienicą skoczek uśmiecha się promiennie, jednak jego uśmiech nie obejmuje zamyślonych oczów.
- W przyszłym miesiącu w Backstage Club wystąpi Clueso, taki kameralny koncert. Musimy pójść.
- Koniecznie. - Odpowiadam, choć przeraża mnie perspektywa bycia cząstką jakiegokolwiek tłumu.
Żegnam się z chłopakiem, po czym wchodzę do mieszkania. W środku nikogo nie ma, kartka na lodówce informuje mnie, że wujostwo wybrało się w odwiedziny do jakieś znajomej, która kilka dni temu urodziła dziecko. Wyciągam z lodówki butelkę wody i idę do swojego pokoju. Mam zamiar trochę się pouczyć - przydałoby się skończyć tę szkołę z lepszymi ocenami.
Zaczyna mi zależeć - z jednej strony to cieszy, ale z drugiej przeraża. Nie wiem jak sobie poradzę w pełni funkcjonując w tym brutalnym świecie.
Siadam przy biurku i sięgam po podręcznik. Moja ręka zamiera w połowie drogi, po czym bezwiednie opada na blat. Wzrokiem lustruję kalendarz wiszący nad biurkiem. Maj. Trzydzieści jeden kratek. Jedna kratka, ta w przyszłym tygodniu, dokładnie zamalowana czarnym flamastrem.
To już rok, za kilka dni rocznica.
Przeszłość głośnym hukiem daje o sobie znać.
****
ilość komentarzy pod poprzednim rozdziałem rodzi jedno pytanie: czy jest sens kontynuować to opowiadanie, huh?
Oczywiście, że jest sens, bo to opowiadanie jest świetne. Ty piszesz cudownie. Ja połykam rozdziały jednym tchem. Pod żadnym pozorem nie przestawaj pisać.
OdpowiedzUsuńCzekam na następny i pozdrawiam. ;*
Hej ;*
UsuńNominuję Cię do Liebster Award.
Pytania tu: http://slovenialovestory.blogspot.com/2013/06/liebster-award.html
Jest sens, oczywiście, że jest. Ja byłam pewna, że skomentowałam poprzedni rozdział i zupełnie nie wiem jak to się stało, że mnie tam nie ma. Ale tutaj już jestem i zaklepuje sobie miejsce na dłuższy komentarz, a na razie tylko powiem, że podoba mi się ta przemiana w Iris, to że wreszcie dochodzi do siebie i zaczyna otwierać na ludzi - a w szczególności na jednego ludzia. Jednak prawdę mówiąc obawiałam się, ze w którym momencie nastąpi taki zwrot akcji, że coś się stanie i przeszłość znów ją pochłonie, bo życie nie jest słodkie i zbyt mocno do tej pory pokazywałaś to w swoim opowiadaniu, aby teraz już do końca miało być tak spokojnie i przyjemnie. Tym bardziej, że dziewczyna jeszcze tak całkowicie się nie naprawiła, wciąż gdzieś w środku tkwiła ta skrzywdzona Iris i malutka iskierka mogła ponownie wydobyć ją na wierzch. Mam jednak nadzieję, że zdołała już na tyle podbudować swoja siłę, wyjść na powierzchnię, że nie da się tak całkowicie pochłonąć tej ciemności.
OdpowiedzUsuńOk, w zasadzie większość już i tak napisałam teraz, ale i tak zamierzam przyjść z czymś głębszym później.
Przybywam ponownie, choć, jak podejrzewałam, mój drugi komentarz pewnie wniesie niewiele do tego, co już napisałam.
UsuńPowiem jednak, że spodobała mi się ta nowa, silniejsza i radośniejsza Iris, która nie ucieka przed ludźmi i nie boi się ich już tak bardzo. To już nie tylko Richard, choć to właśnie on teraz chyba gra najważniejszą rolę w jej życiu i w jej przemianie, ale podczas tego pobytu poza miastem otworzyła się też na innych, a przynajmniej zaczęła ich tolerować w swoim otoczeniu, dostrzegać, że wnoszą coś w jej życie. Czasem takie błahy i nieco wariacki śmiech, jak Wank z tym swoim dinozaurem w poprzednim rozdziale, czy Welli, z którym znajomość, jak widać w tej części, staje się nieco bliższa.
Wydaje mi się jednak, ze to wcale nie zasługa tej wsi, że to raczej obecność Richarda tak na nią wpływa, to on daje jej to poczucie bezpieczeństwa i wyciąga, wcześniej wręcz na siłę, z tej skorupki. Dlatego po powrocie do miasta ciemność i smutek nie wróciły, że wciąż całkiem nieźle unosi się na powierzchni.
Spodobała mi się ta ich zabawa z ocenianiem ludzi, czasem łatwiej poruszyć pewne problemy i tematy nie wprost. Wydaje mi się, że Irisi mimo wszystko potrzebuję rozmowy o swoich krzywdach i bólach, ale wciąż się boi. Może właśnie taki sposób, poruszanie własnych problemów przez pryzmat innych osób, mógłby jej pomóc.
Obawiam się jednak, że teraz znów skryje się w sobie, że pozwoli, aby ta ciemność i przeszłość ją pochłonęła, mam tyko nadzieję, że Richard wciąż będzie przy niej i nie da się jej tak non stop pogrążać, że dalej będzie ją ciągnął do góry za uszy.
Czekam na więcej i nawet nie myśl o kończeniu tego, nie zgadzam się.
Jest sens, jest. Przyznaję się bez bicia, rzadko komentuję i strasznie mi wstyd z tego powodu :c
OdpowiedzUsuńKocham to opowiadanie. Kocham każde słowo, jakiego tutaj użyłaś. Historia biednej Iris od razu podbiła moje serce. Jest inna, specyficzna. Cudowna.
Dlatego też mam nadzieję, że nie przestaniesz pisać.
Cieszy mnie fakt, iż Iris coraz lepiej radzi sobie, że zaczyna na nowo żyć. Cieszę się również, że ma przy sobie Richarda. Boję się za to, że zbliżająca się rocznica źle na nią wpłynie...
Richard jest kimś wspaniałym- nie ulega wątpliwości. Sam musiał wiele przejść, skoro potrafi trafić do serca Iris, dokładnie odgadywać jej nastrój, podchodzić do sprawy z dystansem i sobie tylko znanym sposobem, dzięki któremu Iris się nie cofa, a nawet przeciwnie- wciąż posuwa się do przodu.
OdpowiedzUsuńJej serce i dusza się naprawiają, to na pewno. Ale czuję, że na tej specyficznej więzi z Freitagiem nie tylko ona korzysta. Myślę, że i Richard opatruje swoje rany pod łaskawym okiem Iris♥
Jest sens, jest oczywiście. Pisz nam jak najdłużej i nawet nie myśl o takich strasznych rzeczach o jakich kiedykolwiek mogłabyś pomyśleć!
Oczywiście, że jest! I w tym miejscu cię przepraszam, że sama do tej pory nie komentowałam. Postaram się to zmienić :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam to opowiadanie, jedno z lepszych o skokach z jakimi się spotkałam i nie wyobrażam sobie, żebyś miała go nie kontynuować!
Podoba mi się ta zmiana, jaka zachodzi w Iris. Oby tylko zbliżająca się rocznica tego nie zaprzepaściła. Mam nadzieję, że Richard nie da jej z powrotem zamknąć się na świat i ludzi.
Oczywiscie, ze jest sens! :)
OdpowiedzUsuńOpowiadanie jest po prostu swietne, najlepsze. Uwielbiam to w jaki sposob piszesz.
Ciesze sie, ze Iris sie w koncu otworzyla, stala sie weselsza :) nie moge sie doczekac kolejnej czesci!
Dołączam się do wszystkich: Jest sens kontynuowania. :)
OdpowiedzUsuńCodziennie wchodzę i mam nadzieję, ze dodałaś kolejny rozdział. Świetne opowiadanie.
Iris już prawie wróciła do "normalności" i mam nadzieję, ze powracające w rocznicę wspomnienia nie zmarnują jej starań.
Pozdrawiam :D
Jest sens! Kocham to opowiadanie, serio! Twój styl pisania tej historii wprowadza mnie w specyficzny nastrój. Czuję się jakbym stała na ruchliwym placu obok Iris i Ryśka i razem z nimi przyglądała się przechodniom. :)
OdpowiedzUsuńMam dziwne przeczucie, że powrót do normalności Iris jeszcze nie jest... pełny. Brakuje mi słowa. Nie chodzi o to, że stało się to za szybko, lub gwałtownie ale po prostu czuję, że to jeszcze nie to i rocznica odbije się na jej psychice. Ale ma Richarda. Naprawdę gość jest niesamowity! To jak udało mu się trafić do dziewczyny... Jego historia też musi być bardzo ciekawa i bolesna, chciałabym ją kiedyś lepiej poznać :)
Pozdrawiam i życzę powodzenia w pisaniu! :)
Oczywiście, że jest sens! Jeśli nie będziesz go kontynuować, wyrządzisz mi wielką krzywdę (myślę, że nie tylko mi). Błagam nie przestawaj pisać.
OdpowiedzUsuńKocham to opowiadanie, pisz, pisz dalej! <3
OdpowiedzUsuńIris powraca, jest uśmiechnięta, dobrze, że ma przy sobie kogoś takiego jak Richard. Czasem najlepszy przyjaciel to skarb :)
Strach chyba przemija, już jest jakiś plus. Oczywiście chyba od razu się tak nie zmieni, nie zapomni o przeszłości (chociaż powinna, bo ją niszczy), ale krok po kroku i będzie lepiej.
Ale teraz zobaczyła ten kalendarz, oby było lepiej, żeby znowu się nie załamała.
Pozdrawiam.