piątek, 21 czerwca 2013

jedenaście: nagie serce




Druga, może trzecia w nocy. Cichy śpiew w tle, chyba The Bravery, i nieśmiałe próby rzucenia się na głęboką wodę. Nie myślę o strachu, mamie i Ralfie. Idę naprzód. Bez oglądania się za siebie, bez dźwigania bagażu wspomnień i doświadczeń. Patrzę się na Freitaga, coś się w nim zmieniło. Może to strach, a może szok. Najprawdopodobniej obie te emocje.
Uśmiecham się bez krzty radości. Czuję się naga, pozbawiona pancerza; gruby mur otaczający moje serce zamienił się w stertę gruzu, Jestem bezbronna, nieswoja i wystawiona na niebezpieczeństwo, mimo to nie boję się. Bo jest ktoś, kto złapie, zanim upadnę.
- To wszystko jest takie szalone. – Mówię, obracając w dłoniach literatkę z wodą. – w tym negatywnym sensie. Kawał gówna. Burdel.
Richard bierze do ręki gitarę i zaczyna cicho brzękolić.
- Pamiętasz, co ci powiedziałem u dziadków Kevina, kiedy zapytałaś się mnie o tęcze?
Jasne, pamiętam. Pamiętam każdy szczegół tej rozmowy. Wbrew sobie.
- Zawsze trzeba mieć nadzieję…
- Wyjdziesz z tego Iris, zobaczysz.
Nie jestem tego taka pewna, ale nie odzywam się. Wstaję z podłogi i podchodzę do półki z płytami Richarda. Mnóstwo, mnóstwo najróżniejszych kompaktów. Clueso. Bullet from My Valentine. Oomph!. Alter Bridge. The Offspring. Kettcar i wiele innych. Palcami delikatnie wodzę po ich brzegach, w skupieniu próbując wyczuć każdą z nich. Muzyka wręcz w nich pulsuje. Ostatecznie decyduję się na „Ceremonials” Florence and The Machine. Okładka tego albumu fascynuje mnie, przyciąga, przemawia do mnie.
Zmieniam płytę w wieży. Dążę do ósemki, jednej z moich ulubionych piosenek. Jednak wcześniej niż Don’t let go po pokoju przepływa inna melodia, nuty, które już dawna skradły moje serce. Impulsywnie wyłączam wieżę i odwracam się twarzą do Freitaga. Chłopak jest skupiony, jego palce zwinnie wędrują po strunach. Wymowny wzrok przenika moją duszę, odnajduje drogę do potłuczonego i poranionego serca.
yeah you bleed just to know you’re alive
Klękam obok niego. Cała drżę. Muzyka może cię ocalić, może być twoją tarczą, ostatnią deską ratunku, wiemy to oboje. Kilka łez spływa po moich policzkach, ale nie, to nie płacz. Richard przestaje grać, a ja łapię go za nadgarstki. Skoczek nachyla się w moją stronę, jest tak blisko, choć dzieli nas jego gitara. Kciukiem delikatnie ściera moje łzy. Długie rzęsy rzucają cienie na jego policzki.
Chciałabym coś powiedzieć, ale nie znajduję odpowiednich słów. Mam pustkę w głowie. Jedynie w uszach wciąż rozbrzmiewa gitarowe „Iris’. Czuję na sobie oddech bruneta. Jest dziwnie, ale nie przeszkadza mi to, wręcz przeciwnie, na jakiś sposób jest to fascynujące, takie nowe i nieznane, kuszące.
Usta Richarda muskają moje wargi, najpierw subtelnie, prawie niewyczuwalnie, jakby pytająco. Po chwili nacierają mocniej, ale nienachalnie. Nie odpycha mnie to ani nie przeraża. Jestem zaskoczona, że taka bliskość, zamiast strachu, wywołuje przyjemność, dziwne ciepło, które dociera nawet do palców u stóp.
Wreszcie przestaje mi być zimno, ogrzewam się Freitagowym sercem.
Nieporadnie zaczynam oddawać pocałunki. Richard delikatnie się uśmiecha, sięgając ręką do moich włosów. Gitara wciąż tkwi między nami, jakby przypomnienie o brutalności świata, o uczuciach, które nie mają racji bytu.
Odsuwam się od niego i wpatruję się w jego zamglone brązowo-zielone oczy. Nie wiem, co mam czuć ani dlaczego on to zrobił. Strach próbuje dobić się do mojego serca.
- Nie musisz się bać. – Chłopak odkłada gitarę na bok, po czym przykłada gorącą dłoń do mojego policzka. – Po prostu mi zaufaj, zaufaj sobie samej.
Próbuję się uśmiechnąć, ale średnio mi to wychodzi. Jestem już zmęczona, nie tyle tym dniem, a swoją nieustanną żałobą, niekończącym się smutkiem, otaczającą mnie ciemnością.
- Richard…?
- Richie. Dlaczego nigdy nie mówisz do mnie Richie, tak jak wszyscy?
- … A co jeśli nie potrafię być jak inni?
- W takim razie to dobrze, bo jesteś wyjątkowa. – Brunet uśmiecha się ostrożnie, jego uśmiech scala moje serce. Opieram się o niego plecami, a on obejmuje mnie rękami. Po kilku minutach zasypiam w jego objęciach.
*****
lubię cukierkowate akcje :)))))))))))
no to co? jakby nie patrzeć wakacje <3 

6 komentarzy:

  1. Zrobiło się tak miło i przyjemnie i jakoś tak ciepło na sercu, że Richi odważył się na taki gest. Że Iris powoli daje mu znać, ze może zaczynać, że już mu ufa.
    Dziewczyna zagubiona, ale powolutku idzie do przodu i to mi się podoba! :D
    Mam nadzieję, że z Richardem też coś się więcej jeszcze ruszy! ;)

    Jak zawsze genialnie <3
    Pozdrawiam. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie spodziewałam się tego, zupełnie, ani troszeczkę. Jednak, pomimo całkowitego zaskoczenia, byłam po prostu w siódmym niebie, czytając ten rozdział. Jego delikatność, romantyzm i, po raz kolejny, ta nutka nadziei po prostu mnie zachwyciły. Sądziłam, że te wszystkie wydarzenia, walka z napływającymi wspomnieniami ponownie zepchnie ją w przepaść, sprawi, że znów będzie nieufna i tak bardzo ostrożna. Tymczasem ona zaufała Richardowi tak mocno, że przyznała się przed nim do swoich lęków i słabości. Odkryła przed nim zapewne nawet więcej niż przed Karlem i wujostwem, bo oni na pewno zdawali sobie sprawę, że ona cierpi, ale nigdy nie powiedziała im jak bardzo. Freitagowi zaufała i mam nadzieję, że wyjdzie jej to na dobre. Na razie wychodzi, bo ten rozdział był cudownie pozytywny. W dodatku ten pocałunek - śmiałam się jak głupia do ekranu, jak on się na to zdobył, ale chyba jeszcze bardziej spodobało mi się to, że ona odczuła przyjemność tego pocałunku. Nie bała się go, nie był obojętny, ale naprawdę jej się to spodobało i dlatego tak się ucieszyłam, bo to znaczy, że w końcu jest w stanie odczuwać także przyjemność, przyjmować te dobre strony życia.
    Wrócę jeszcze na moment do poprzedniego rozdziału, którego nie zdążyłam skomentować, a konkretnie do tego snu, bo normalnie miałam ciarki jak przy jakimś porządnym horrorze. Gdzieś między wierszami poprzednich odcinków można było wyczytać co się stało z jej mamą, ale nigdy nie pokazałaś nam wprost jak to się stało, a postawa Ralfa skojarzyła mi się z jakimś naprawdę poważnym psychopatą. Jedynie alkohol powstrzymuje mnie przed stwierdzeniem, że ten człowiek był psychiczny. To jego 'lubię zapach krwi' było co najmniej przerażające i naprawdę nie dziwię się Iris, że boi się ludzi. Ja po czymś takim chyba nigdy bym już tak w pełni nikomu nie zaufała. Choć nie da się ukryć, że Richie aż krzyczy o to, żeby mu zaufać i jak na razie Iris się temu poddaje z czego się bardzo cieszę.
    Cudowny odcinki i przepraszam za tę zwłokę w komentowaniu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny rozdział. Przyjemny, pozytywny, ale nie tandetny. Cudownie piszesz. Czyli można mieć nadzieję, że z nią będzie coraz lepiej. A Richard skutecznie jej w tym pomaga....;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny rozdział. Iris zaczyna na nowo ufać, uczy się tego. Richard jej pomaga i mam ogromną nadzieję, ze w jej życiu będzie tylko lepiej.

    Czekam na kolejny.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  5. ha, mam cie wreszcie :P widzę dalej działasz na blogach, i super. Mam pytanko, czemu zabokowałaś mnie na gg???? odezwij się i zapraszam do siebie na nowe rozdziały. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Cam, Cam, Caam ♥
    Iris potrafi kochać! Ha! Wiedziałam, że potrafi. Pewnie jeszcze długo będzie dojrzewać do tego słowa, ale jej serce doskonale wie co robi, prawda? No i to zaufanie budowane długimi tygodniami. Teraz procentuje. Teraz widać, że warto było. Richard jest wspaniały. Najlepszy. No i...Nadchodzą zmiany :)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń